Pairing: krisho
Rating: G
Gatunek: romans?
Ostrzeżenia: brak
Od autora: Ten fanfick nie ma żadnej głębszej fabuły. Po prostu powstał, by być, pisany głównie po nocach. To było dość spontaniczne, lecz włożyłam w niego naprawdę dużo serca. Chyba jest swojego rodzaju próbą, ponieważ wypalam się. Chyba. Okładka autorstwa mojego kolegi. Daniel, jeśli kiedykolwiek tu trafisz - dziękuję jeszcze raz!
-
Widzę ten blask w twoich oczach. Jedyny i niepowtarzalny. Mogła go widzieć
tylko jedna osoba, prawda?
-
Tak, masz rację.
-
Dlaczego? Czemu już nigdy więcej na to nie pozwoliłeś?
▲▼
Kochać
się – to chyba oznacza siebie kochać, więc
kochać należy bez się,
kochać należy bez się,
Wszyscy o nim mówili. Malarska prasa, artyści,
krytycy, ludzie, który kochali lub nienawidzili jego sztukę. Bo tylko to dało
się czuć. Można było pałać do niej czystą nienawiścią lub szczerą miłością. Nie
było nic pomiędzy.
A
on milczał, jakby rozpłynął się w powietrzu. Nie był widywany nigdzie,
sprawiając wrażenie posiadania mocy niewidzialności. Jedni twierdzili, że
wyjechał, drudzy zaś, że pozostawał w swoim mieszkaniu w stolicy, odcięty od
świata.
W
rzeczywistości niezauważony przemknął przez paryskie lotnisko, niezwłocznie
udając się do domu, który miał być jego azylem. Miejscem, w którym będzie mógł
schować swoją udręczoną duszę i koić samotnością rozszarpane serce. Mimo
wszystko miał nadzieję, iż nigdy nie będzie musiał z niego skorzystać. Niestety
to się stało. Stracił swoją ukochaną Muzę, zostawiając jej zimne ciało wśród
innych wolnych już dusz na seulskim cmentarzu.
Od
jego przyjazdu pogoda w Paryżu była bardziej niż okropna. Wciąż padało, a
wiosenne burze nawiedzały stolicę Francji niemal każdej nocy. Wydawało mu się,
że potrzebował chwili słońca, bezchmurnego nieba i nieco wyższej temperatury. Kolorów w swoim życiu. Tych prawdziwych, nie namalowanych.
Oczekiwał
na stabilizację zarówno swojej psychiki jak i rozgłosu krążącego wokół jego
osoby trzy miesiące. W tym czasie praktycznie nie opuszczał posesji swojego
zacisznego domu i dopiero po upływie tylu dni mógł spokojnie wybrać się do
słynnej Les Deux Magots[1].
Paryż
powoli wchodził w swój dzienny obieg. Coraz więcej ludzi pojawiało się w
alejkach, coraz więcej samochodów zapełniało ulice, coraz większy hałas
zagłuszał błogi świergot ptaków. Mimo to zarówno on jak i kilka innych osób
zagubionych w świecie fikcji trzymanych w ręku książek wciąż znajdowali się w
ustronnym zakątku swoich myśli i wyobraźni, sącząc z powolną manierą kawy z
filiżanek.
Wreszcie
mógł powiedzieć, że ogarniał go swojego rodzaju spokój. Do czasu.
- Kim Junmyeon – usłyszał nad swoją głową i zacisnął schowane za czarnymi
okularami przeciwsłonecznymi oczy, mimo wszystko zachowując spokój. Uniósł
wzrok, spoglądając z uwagą w górę. Odetchnął z ulgą i zamknął książkę,
uprzednio wkładając między strony zakładkę. Człowiek stojący obok jego stolika
był ostatnią osobą, którą spodziewał się zastać w tym miejscu. Niemniej jednak
cieszył się, że spotkał jego, a nie kogoś innego. Kogokolwiek. – Wszyscy myślą,
co się z tobą dzieje.
-
Wobec tego powiedz Wszystkim, że mam się całkiem dobrze, kimkolwiek są –
odpowiedział cicho, obserwując jak mężczyzna zajmuje wolne krzesło przy jego
stoliku, zakłócając tym samym spokój, którego tak desperacko szukał.
-
Więc jesteś samotny.
-
Można się przyzwyczaić.
-
Ach tak? Więc zamierzasz po prostu siedzieć z założonymi rękoma i czekać na obłęd chroniczny[2]?
-
Obłęd chroniczny jest mi daleki.
-
Naturalnie. Jeszcze.
-
Skąd ta pewność?
-
Ponieważ psychiatrzy widzą więcej niż przeciętni obserwatorzy.
-
Więc idź do osoby, która potrzebuje twojej pomocy.
-
Właśnie z nią rozmawiam.
-
Podczas naszego ostatniego spotkania wydawałeś się mieć bardziej ambitne plany,
Yifan.
-
Czyli mam rozumieć, że w twoim mniemaniu psychiatria nie jest ambitną
dziedziną?
-
Nie to miałem na myśli – zaprzeczył, sięgając filiżankę do swoich warg. Upił
niewielki łyk, czując jak wnętrze jego ust wypełnia gorzki smak kawy, którą
zamówił. – Chodziło mi o to, iż myślałem, że wiążesz przyszłość z czymś
bardziej… Rozwiązłym? Przez pewien okres sądziłem, że pójdziesz w ślady ojca.
-
Krytykowanie obrazów nie jest przeznaczone dla mnie. Malarstwo w ogóle nie jest
moim światem.
-
Nic nigdy nie było ,,twoim światem’’.
-
Coś jednak było.
-
Po opływie tylu lat, ty wciąż do tego wracasz?
-
Będę to wspominał do końca życia.
Wstał,
wykładając na stół odpowiednią ilość pieniędzy i położył je tuż obok niemal
pustej, porcelanowej filiżanki. Tory, na które weszła ich rozmowa do niczego
nie prowadziły. A raczej: Nie prowadziły do niczego dobrego, dlatego postanowił
odejść.
-
Uciekasz. Znowu. – Słowa, które wypadły z ust Yifana brzmiały jak oskarżenie,
gdy wstał niemal równo z Junmyeonem. Nie trudził się nawet o wsunięcie krzesła.
Zostawił je niedbale ustawione, idąc nieco z tyłu, pozwalając, by Kim nie czuł
nadmiernie jego obecności. – Bo się boisz.
-
Nie mam się czego bać. Już nie.
-
Boisz się samotności.
-
Jak mogę się bać czegoś, co już nadeszło? To bezsensu. Obawianie się rzeczy,
która już cię dopadła, zakleszczyła się i pozostanie.
-
Możesz się jej pozbyć.
-
Znów wszystko utrudniasz. Przestań.
Powiedział
to całkiem spontanicznie. Być może dlatego dopiero po kilku sekundach dotarł do
niego sens wypowiedzianych przez niego słów. Uderzył w niego w tej samej
chwili, w której Yifan zatrzymał się, słysząc, co powiedział.
- Junmyeon…
- Yifan… Do zobaczenia.
-
Nie mów tak, jakbyś chciał mnie jeszcze kiedyś spotkać.
-
Masz rację, przepraszam.
Mężczyzna
nie ruszył za odchodzącym blondynem, kiedy ten z powrotem odwrócił się i
skierował do swojego samochodu. Stał i patrzył w jego plecy, taksował jego
oddalającą się sylwetkę wzrokiem, zapamiętywał każdy szczegół, który zmienił
się w Junmyeonie przez lata.
Kim
wiedział, że Yifan nie poszedł za nim dalej, więc nie zwiększył ani nie
zmniejszył tempa. Szedł pewnym krokiem, odblokowując auto za pomocą pilota, gdy
był kilka metrów od niego, by potem zatrzasnąć z hukiem drzwi i oprzeć głowę o
kierownicę.
Wiedział,
że spotkanego akurat go było nieuniknione, że ich drogi prędzej czy
później skrzyżowałyby się przez zwykłą zbieżność losu. Lecz miał nadzieję, że
to nie stanie się w bliskiej przyszłości. Nie dlatego, że nie chciał, ale z
powodu, który dla niego samego był bardziej niż oczywisty – wiedział, że Wu
namiesza.
Nie
miał pojęcia, że go tam spotka. Akurat w tej kawiarni, akurat w tym mieście,
akurat o tej godzinie. Jednakże pozostawało pytanie: Czy gdyby wiedział, nie
wybrałby się tam?
Chciał
przyznać, że nie, ale nie był pewien, czy to do końca było prawdą, dlatego też
postanowił odłożyć tą myśl na bok i nie wracać do niej chociaż przez chwilę.
Pozwolił
sobie na próbę wyłączenia swoich myśli, która i tak zakończyła się
niepowodzeniem, a to, że czekał go jeszcze cały dzień niewyobrażalnie przerażało. Jego umysł natrętnie krążył wokół spotkanej tego nieszczęsnego
poranka osoby, przywołując setki obrazów z przeszłości i tysiące wspomnień.
Oraz jedno pytanie: Dlaczego?
Każdy
mówił im, że to, co ich łączyło było idealne. Że ich związek był piękny,
ponieważ zaistniał, choć w mniemaniu niektórych nie powinien. Wszyscy tak
mówili. Wszyscy oprócz tych, w których oni powinni mieć największe
wsparcie. Ci, których zadaniem było zapewniać ich o lepszym jutrze rozdzielili ich,
niszcząc tą miłość. Z dnia na dzień, jakby to, że się pokochali było nic nie
znaczącym i niewiele wartym wydarzeniem.
Z
niewyjaśnioną goryczą w ustach wszedł pod prysznic, pragnąc by woda zmyła z
niego wszystkie myśli, które kłębiły się w jego głowie, wprowadzając w zamęt
cały organizm. Ale i to nie poszło tak, jak chciał, bo chwilę potem wbrew
samemu sobie pomyślał jakby czuł się, gdyby Yifan był przy nim akurat tu.
Jakim uczuciem byłoby poczuć ponownie jego dotyk, zapach i ciepło.
Diametralny
błąd.
**
Ptaki.
Czasem zastanawiał się, co fascynowało go w tych na pozór zwyczajnych istotach.
Nie, to na pewno nie była po prostu umiejętność latania. Owa fascynacja wiązała
się z czymś zupełnie innym, mającym większe znaczenie dla niego samego.
Po
długich spekulacjach mógł wywnioskować, że w ptakach widział zmarłych. W
ptakach widział Ją.
Od
bardzo, bardzo dawna patrząc w niebo i zauważając latające nad jego głową
ptactwo myślał o kimś, kto nie stąpał już po ziemi. Myślał o zmarłej babci czy
choćby dziewczynie, którą pamiętał jeszcze z licealnych czasów. Wszyscy tyle o
niej mówili, lecz wśród tego potoku słów nigdy nie można było wyłapać niczego
dobrego. Wokół jej osoby krążyły same kłamstwa i nieusprawiedliwione
oszczerstwa. Dopiero, gdy do uszu szkolnego społeczeństwa dotarła wiadomość o
nieszczęsnym wypadku samochodowym, w którym zginęła ich koleżanka, którą
tak zawzięcie obrażali, wszyscy zaczęli mówić o niej w samych superlatywach.
Ale
od kilku miesięcy w ptakach widział tylko swoją ukochaną. Zawsze uważał, że te
zwierzęta są swojego rodzaju wyznacznikiem wolności. Wolności, której Junmyeon
zawsze się bał, a której Ona od wielu lat pragnęła. Ptaki, które widział na
niebie były dla niego wyzwolonymi duszami, które opuściły wreszcie ciała będące
ich złotką klatką.
Być
może dlatego tak uważnie ich wypatrywał. Ponieważ chciał wreszcie zobaczyć
swoją Muzę. Ale nie widział ich zbyt często. Być może dlatego, że zawsze
wybierał nieodpowiednią porę na szukanie ich. Lecz nie przeszkadzało mu to.
Prawdopodobnie
dlatego pałętał się po zakątkach Montmartre o tak nieludzkiej porze. Jego
samochód stał opuszczony i całkiem zapomniany… Gdzieś. Nie wiedział dokładnie
gdzie. Nie miał pojęcia również o liczbie zakrętów i uliczek, w które się
zapuścił, podziwiając pogrążone we śnie miasto. Niebo jaśniało powoli, a noc
ustępowała budzącemu się porankowi.
Można
było powiedzieć, że szukał weny. Niestety nie znalazł jej ani w wszechobecnej
ciszy, ani w budzącym się dniu, ani w kotach, które gdzieniegdzie dojrzał, ani
nawet w czyjejś sylwetce, którą widział z daleka. Było w niej coś na tyle
znanego i charakterystycznego, że nie potrafił po prostu nie zwrócić uwagi i
wejść w kolejną kręty i wąski zakamarek.
Ruszył
przed siebie, nie pozbywając się swojej pewności nawet na sekundę, gdy człowiek
również zacząć iść w jego stronę. Zauważył, że los płata mu figle i zaczął się
zastanawiać, czy nie powinien zacząć wierzyć w przeznaczenie.
Wiedział,
kto to był. Oczywiście, że wiedział.
-
Co tutaj robisz? – zapytał z wahaniem. Yifan stał niedaleko, opierając się o
mur jakiejś urokliwej kamienicy.
-
Szukałem cię.
-
Skąd w ogóle przyszło ci na myśl, że mógłbym być w jakimkolwiek innym miejscu
niż mój dom o tej porze?
-
Dzisiaj była pełnia. Nigdy nie możesz spać podczas pełni.
Zamilkł,
czując się niezręcznie. Był zaniepokojony, ponieważ Wu pamiętał tak drobne
szczegóły, jak wrażliwość Junmyeona na pełnię księżyca. Nie powinien już tego
wiedzieć. Nie po upływie tylu lat. – A w twojej sytuacji naprawdę jesteś
skłonny wyjść z domu i zaszyć się w jakiejś ustronnej części miasta tylko po
to, żeby pooddychać świeżym powietrzem. Mógłbyś to robić gdzieś w ogrodzie lub
na balkonie z kubkiem kawy w ręku, ale nigdy nie należałeś do prostych ludzi.
Nie wiem, czemu przywiało mnie aż tutaj, skoro mógłbyś być gdziekolwiek.
Najwidoczniej szczęście mi dopisuje.
-
Wciąż nie rozumiem, jaki miałeś cel w szukaniu mnie. Powinieneś teraz spać albo
po prostu siedzieć w domu, a zamiast tego krążysz po Paryżu i mnie szukasz mimo
tego, jak obojętnie potraktowałem się ostatnio. Gdzie sens całej tej sytuacji? – Poprawił swój jasny sweter, którzy przykrywał białą koszulę w tym
samym momencie, gdy przestał mówić, a z piersi Yifana uciekł perlisty śmiech,
którego Kim tak dawno nie słyszał. Zdążył już zapomnieć, jak brzmiał.
-
Naprawdę sądzisz, że mógłbym się poddać, kiedy wreszcie cię znalazłem? Lata nie
zniszczyły tego zapału, wiesz? – Nie chciał milczeć, ale nie wiedział, co
odpowiedzieć. Nie miał pojęcia, jak odbierać słowa, które Wu kierował w jego
stronę – to było zasadniczym problemem.
Fakt,
że Yifan po upływie tak długiej ilości czasu nie zmienił się aż tak bardzo, jak
mogłoby się przypuszczać mocno go zadziwił. Jeżeli kiedykolwiek wyobrażał sobie
swoje kolejne spotkanie z nim, myślał, że spotka całkiem innego człowieka. Już
nie tak upartego, myślącego bardziej trzeźwo i logicznie. A teraz okazuje się,
że młodzieńcze cechy pozostały w nim do teraz. Wu wciąż jest porywczym idiotą,
który chyba próbuje przekazać mu, że nadal gotów jest pojechać za swoim
blondynem na koniec świata. – Tak czy
inaczej, chcę cię gdzieś zabrać i coś ci pokazać, więc mi na to pozwól, bo mogę
zaciągnąć się tam nawet siłą.
Rozdarty
między wyrażeniem zgody a ucieczką w przekonaniu, że są od siebie wystarczająco
oddaleni, by Yifanowi nie udało się go dogonić, nie zrobił kompletnie niczego.
Stał w swoim miejscu jak ostatni kołek, nijak nie reagując, co Wu wziął za
pozytywną – przynajmniej dla samego siebie – odpowiedź.
Ruszył szelmowsko w stronę Junmyeona, zahaczając dłonią o rękę
blondyna, gdy już się mijali. Pociągnął go w tylko sobie znanym kierunku, a Kim
pozwalał mu na to, choć nawet nie wiedział dokąd idą.
Gdy
skręcili w kolejną skrytą uliczkę, blondyn był już pewien, że dzisiejszego dnia
nie odnajdzie swojego samochodu. Nie miał nawet pojęcia, jak mógłby później do niego
dotrzeć.
Kiedy
zatrzymali się przed tylnym wejściem do jakiegoś wysokiego budynku, został
całkiem zbity z tropu.
Yifan
sięgnął wolną dłonią – tą, którą nie trzymał nadgarstka Junmyeona – do
kieszeni, by wyciągnąć z niej parę kluczy. Odszukał odpowiedni, a następnie
włożył go do zamka w drzwiach, przed którymi stali. Przekręcił go i wszedł do
środka, ciągnąc Kim za sobą.
W
ciszy wspięli się po stromych schodach aż na górę, gdzie były kolejne drzwi,
prowadzące – jak się okazało – na dach.
Pierwszy
powiew wiatru załaskotał bladą skórę blondyna, który patrzył na to, jak budzi
się dzień.
Spojrzał
przelotnie na swojego towarzysza, który już nie stał obok niego. Znajdował się
kilka metrów dalej, opierając o metalową barierkę z dłońmi schowanymi w
swojej siwej bluzie.
-
Po co mnie tutaj zabrałeś? Widziałem już paryskie wschody słońca, Yifan.
Naprawdę. Bezsenność jest ich najlepszą przyjaciółką.
-
Są piękne, prawda?
-
Tak. Są zniewalające.
-
Mam takie samo wrażenie patrząc na ciebie.
-
Myślałem, że nasza historia już dawno się skończyła.
-
Zakończenie naszej historii nigdy nie miało i nie będzie mieć miejsca.
Pokręcił
głową na boki, czując jak jego serce pompuje krew tysiąc razy szybciej. Cały
stos rozbieganych myśli sprzed tygodnia powrócił do jego zmęczonego umysłu,
kiedy zaczął przyglądać się mężczyźnie z większą uwagą, chcąc zarejestrować zmiany, jakie nastąpiły w nim po tak długim czasie.
-
To niemożliwe. Ona była moją doskonałą weną.
-
Ludzie mówią, że wenę można czerpać ze wszystkiego.
-
Sugerujesz coś? Jeśli tak, to przykro mi, ale nie wydaje mi się, żeby to było
właściwe.
-
Uważasz, że kochanie mnie jest niewłaściwe?
-
Uważam, że kochanie kogokolwiek jest już niewłaściwe.
Nieznośna
cisza zapadła między nimi na kilka krótkich chwil. Po parudziesięciu sekundach,
które dla Junmyeona były wiecznością, szelest butów ocierających się o
chropowatą posadzkę dachu zagłuszył ją, dobiegając do wyczulonych na wszelkie
dźwięki uszu blondyna. Yifan odwrócił się do niego plecami, zaciskając
desperacko dłonie na zimnej poręczy.
-
Byłeś całym moim głupim światem, Jun – nagle zmienił temat, zbijając
Koreańczyka z tropu. – A potem powiedzieli mi, że mam z tobą zerwać, bo to
,,nie wypada’’. Tak po prostu. Choć wiedzieli, ile dla mnie znaczysz. A ja nie
mogłem się im sprzeciwić, a raczej tak mi się wydawało, więc zgodziłem się z
ciebie zrezygnować, cholera.
Cicha
rozpacz wyczuwalna w głosie Wu raniła i to bardzo. Jakkolwiek skrzywdzony
poczuł się przez sytuację, o której opowiadał mężczyzna, jakkolwiek wielkie rany
po sobie pozostawiła, nie chciał, by Yifan obwiniał się za przeszłość. Tak
naprawdę chciał, by ten nigdy do niej nie wracał, a przynajmniej nie w jego
obecności. – Potem myślałem, że zdołam cię odzyskać, ale wyjechałeś. Byłem
gotów jechać za tobą, ale nie wiedziałem, gdzie dokładnie mam się udać.
Zacisnął
szczękę, marszcząc brwi. Nie chciał przyjąć do wiadomości, że słowa, które
słyszał w jakiś sposób na niego działały, choć w rzeczywistości tak było. Przez to nie chciał ich słyszeć. – Nienawidzisz mnie, Junmyeon?
-
Nie – odpowiedział bez namysłu. Jakby odruchowo i automatycznie, a to przykuło
uwagę Yifana. Ponownie stanął twarzą w twarz z blondynem, patrząc na niego
przenikliwym, niemożliwym do zidentyfikowania wzrokiem.
-
Tak myślałem. Po prostu chciałem się upewnić.
-
Huh?
-
Pewne kwestie w ludzkich charakterach nie zmieniają się, a ja wciąż znam cię na
wskroś. Nie potrafiłbyś mnie nienawidzić, tak samo jak ja nie potrafiłbym tego
zrobić.
-
Dlatego nigdy nie zniknąłeś? Zdecydowanie zbyt często miałem cię przed oczami,
gdy je zamykałem. A mimo to pozwoliłem sobie wyprzeć się ciebie.
-
To był błąd. Wiesz dlaczego? – Głos Yifana zaczął wibrować, przyprawiając Kim o
dreszcze. Małe iskierki pojawiły się w oczach starszego mężczyzny. – Cząstka
ciebie wciąż należy do mnie, Junmyeon. Im dłużej będziesz się tego wypierał,
tym bardziej ja będę utwierdzał się w przekonaniu, że mam rację.
Coś
w głowie blondyna obudzone przez ich rozmowę, w której można byłoby się
pogubić, ale którą oni tak doskonale rozumieli, zaczęło krzyczeć, że Wu ma
rację. Potwierdzało prawdziwość jego słów, przywiewając ze sobą również jedno
znaczące pytanie, odwołujące się do Yifana, którego zna z przeszłości.
-
Więc dlaczego zachowujesz dystans i stoisz kilka metrów ode mnie,
zamiast być tutaj obok i wziąć to, co uważasz za swoje?
-
Ponieważ nie wiem czy to cząstka twojego serca.
Wydawało
mu się, że głos w jego głowie stał się strasznie natarczywy, coraz bardziej
przekonujący. Tak bardzo, jak wydawał mu się to być absurdalny, tak bardzo
zaczynał w niego wierzyć.
-
Co jeśli powiem, że jest częścią mojego serca?
Od zawsze miał
blokadę dotyczącą mówienia o swoich uczuciach wprost. Potrafił przelewać je na
papier, jeszcze lepiej na płótno, ale nie wiedział, jak mówić o tym, co czuje
na głos. Z tego powodu zawsze mówił wymijająco, lecz Yifanowi bardzo szybko
udało się do tego przywyknąć. Zdobył umiejętność rozszyfrowania wszystkich jego
słów i błysk w jego oczach, który pojawił się wraz z odpowiedzią Junmyeona
udowodnił, że i to nie zaniknęło po tak wielu latach.
- Wtedy
poproszę, żebyś pozwolił mi choć raz być egoistą. Pozwolił mi mieć cię chociaż
na ułamek sekundy.
- Jeżeli
pozwolę ci mnie mieć, obaj będziemy egoistami.
- Więc nimi
bądźmy.
- Nie na
sekundę.
- Nie.
Kilka par
gołębich skrzydeł przecięło niebo i właśnie te ptaki zostały jedynymi osobami
trzecimi, które były świadkami niedostrzegalnej euforii, która targnęła ciałem
Wu Yifana.
Spodziewał
się aktu namiętności ze strony Chińczyka. Czegoś intensywnego, usprawiedliwiającego
te iskry w jego wzroku. W rzeczywistości poczuł tylko ciepło, kiedy mężczyzna
przytulił go mocno, oddając tym samym swoją tęsknotę. Ponieważ tęsknił za
Junmyeonem jak jeszcze nigdy za nikim. Kochał go jak jeszcze nigdy nikogo.
Oddał
ten subtelny gest, opierając czoło o szerokie ramię Wu. Słyszał ich galopujące
oszalałym tempem serca, wiedział, że klatka piersiowa Yifana unosi się i opada
nierównomiernie. Czuł jak palce wyższego mężczyzny zaciskają się na jego
swetrze w okolicach dolnych partii pleców. Ich dotyk palił przyjemnie w sposób, o którym również zdążył zapomnieć.
Wu
Yifan trzymając swój cały świat w ramionach widział w wschodzącym słońcu
niecodzienną obietnicę przyszłości u boku osoby, którą wreszcie odnalazł. Może
to przypadek, a może cholerne przeznaczenie, które sprawiło, że zatrzymał się
we Francji akurat wtedy. Nie interesowało go to.
Ich
miłość miała rozkwitnąć na nowo, owocując nowym obrazem Kim Junmyeona,
kończonym o szóstej czterdzieści pięć na balkonie jego domu pod lasem w
objęciach mężczyzny, który tak naprawdę nigdy nie zniknął z jego życia. Obrazem
przedstawiającym ich miłość oraz powietrzne istoty, które mogli razem
podziwiać.
Yifan
i jego serce mieli zostać jego nową muzą, a poranki miały stać się ich ulubioną
porą dnia. Zakochany idiota i jego największa miłość mieli witać razem każdy
dzień oraz żegnać go, wiedząc, że oboje znaleźli to, czego szukali.
kochać to coś w tobie,
co nie jest się, się nie ma, jeśli kochać, wiesz?[3]
co nie jest się, się nie ma, jeśli kochać, wiesz?[3]
▲▼
-
Dlaczego mi o tym wszystkim mówisz?
-
Ponieważ chciałem, żebyś wiedziała, jak doskonale mogę cię zrozumieć. Nie przez
wykształcenie, a przez doświadczenie.
-
Jak daleko się posunęliście?
-
Wystarczająco, bym wciąż czuł się pogrążony.
-
Zostawił cię?
-
Ależ nie. On wciąż jest ze mną, tyle że już wolny jak ptaki, które tak kochał
podziwiać.
-
Więc teraz jesteś samotny.
-
Można się przyzwyczaić.
[1] - paryska kawiarnia słynąca głównie z swojej popularności wśród pisarzy oraz intelektualnej elity Paryża.
[2] - obłęd chroniczny jest ,,stałą lub długotrwałą utratą poczucia rzeczywistości''.
[3] - Marcin Świetlicki, Nie się.
Uff, dobra, po pierwsze - proszę, nie blokuj tego bloga. Zablokowanie bloga to najgorsze, co autor może zrobić, uwierz mi. Sama kilka razy przechodziłam przez tak zwane "wypalanie się", miałam sporo wzlotów i upadków (niestety zdecydowanie więcej upadków) i też blokowałam swoje blogi, bo nie mogłam na nie patrzeć, bo wydawało mi się, że są beznadziejne, bo nikt nie komentował, bo miałam wrażenie, że nie ma nikogo, dla kogo mogłabym pisać. Ale to nieprawda. ZAWSZE jest ktoś, kto będzie czytał i podziwiał, nawet jeśli z jakichś przyczyn nie zostawi po sobie znaku. Cieszę się, że poprosiłam Cię o to odblokowanie i chociaż na razie przeczytałam tylko to jedno opowiadanie, to wiem, dobrze, że w spisie treści masz ich jeszcze wiele i na pewno są niemniej cudowne niż to, co miałam okazję podziwiać powyżej. Proszę, nie blokuj tego bloga, bo to tak, jakbyś ukrywała coś, nad czym pracowałaś i w co włożyłaś serce. Jeśli rzeczywiście potrzebujesz przerwy, by nabrać sił i weny - zrób ją, blog poczeka, czytelnicy też poczekają (tych 34 obserwatorów nie wzięło się z niczego, pamiętaj!).
OdpowiedzUsuńDobrze, to była mała pogadanka tytułem wstępu, teraz przechodzę do oneshota, bo tak jak już Ci pisałam, bardzo chciałam przeczytać Twoje KrisHo. Żałuję, że nie zabrałam się do tego wcześniej i że nie śledziłam Twoich opowiadań od początku. Teraz na pewno będę to robić, ale wybacz, jeśli nie zawsze pozostawię po sobie ślad. Z komentarzami to jest jednak ciężka sprawa, chociaż wiem, jak bardzo motywują. Postaram się jednak informować Cię po każdym przeczytanym opowiadaniu, bo mam nadzieję, że w końcu znajdziesz siłę i nadal będziesz je pisać. A więc, ten oneshot... Zacznę od tego, że urzekło mnie przede wszystkim to, jak piszesz i O CZYM piszesz. Wiesz, nie jestem pewna, czy zrozumiałam to opowiadanie tak, jak powinnam, ale po tym, co tu przeczytałam, wiem tyle, że jesteś bardzo inteligentną osobą. Sam temat może nie był bardzo wyszukany, ale klimat, jaki stworzyłaś i okraszenie tego wszystkiego filozofią... To jest dobre, Yume. I to bardzo dobre. Kocham Francję i Paryż, to miejsc idealnie wpasowało się w melancholijną atmosferę. Kawiarenki, wschody słońca, paryskie ulice... To stanowiło naprawdę piękne tło dla tej historii.
Z początku sądziłam, że malarzem zrobisz Yifana, ale ucieszyłam się, kiedy okazało się, że jest nim Junmyeon. Oryginalnie i ciekawie. Podobał mi się w odsłonie zagubionego artysty, który stracił natchnienie i szukał go w mieście miłości, tak samo jak podobał mi się Yifan, który wreszcie dał mu to, czego Jun potrzebował. Stworzyłaś bardzo skomplikowane postaci, co nadało im taką tajemniczość. Nawiązania do przeszłości tej dwójki też mnie zaintrygowały i szkoda, że nie przedstawiłaś bliżej dawnej muzy Junmyeona. No i ten dialog na początku i na końcu. Sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć, ale jest chyba tak, jak wspomniałaś - to opowiadanie nie ma konkretnej fabuły, a jednak ma to coś i jest to coś cholernie mądrego. Naprawdę, czytając, miałam wrażenie, jakbyś dokładnie ważyła każde słowo przed jego napisaniem i widać, że wiele z siebie w to wszystko włożyłaś. Tutaj trzeba było włączyć myślenie i naprawdę wczuć się w klimat, żeby jakoś sobie w głowie ułożyć tę historię. Jestem pod wrażeniem, ja bym tak nie umiała.
Chciałabym bardzo przeczytać też Twoje pozostałe opowiadania - być może nie w najbliższym czasie, bo niedługo wyjeżdżam i nie będę miała takiej możliwości, ale po powrocie z chęcią się za to zabiorę. I powtórzę jeszcze raz - nie blokuj tego bloga. Byłoby na serio szkoda, gdyby coś takiego zostało ukryte.
UsuńWięc zbieraj wenę i trzymaj się, Yume! Nie wiem, czy cokolwiek z tego mojego chaotycznego gadania zrozumiałaś. Jeśli nie, przepraszam ;; Nie jestem dobra w pisaniu komentarzy, dlatego robię to bardzo rzadko i zazwyczaj komentuję tylko osobom, które dobrze znam (wtedy się mniej krępuję ^^"). Ale chciałabym, żeby choć trochę podniosło Cię to na duchu. Hwaiting, jeszcze raz!
xoxo, Aliss.
p.s. Komentarz niesprawdzany, przepraszam za wszystkie błędy i powtórzenia, których jest pewnie w cholerę i jeszcze więcej... x.x
Usprawiedliwianie się będzie teraz z dupy wyjęte, ale blogger nie pokazał mi Twojego one-shota. Albo ja nie zauważyłam. Nie przeczę, mogło tak być.
OdpowiedzUsuńCóż, najważniejsze, że teraz tutaj jestem, po przeczytaniu i cóż, yumę, to było świetne.
W sumie, dzięki temu znów pokochałam Paryż. Był taki moment, kiedy nie mogłam czytać i oglądać niczego, co właśnie działoby się we Francji. Jednak tutaj było to tak magicznie pokazane... Dobra robota.
Tak samo historia Yifana i Junmyeona; po pierwsze, naprawdę się cieszę, że obyło się bez 'Krisa' i 'Suho'. Nie lubię ich pseudonimów, mają prześliczne imiona, a autorki zawsze zasłaniają się akurat nimi.
Bohaterowie byli rozbudowani, byli skomplikowani, byli ludzcy, co jest naprawdę nie lada wyzwaniem, by takowych stworzyć. Byli uparci, ale tą upartość również mieli ludzką. Ten fakt sprowadza się do tego, że na pewno niejednokrotnie jeszcze to przeczytam.
Ogólnie, Junmeyon jako malarz bardzo mi się spodobał. Widziałam dużą sztalugę, może jakiś strych (?) na którym maluje. I jego Muza. To też było bardzo prawdziwe.
Nie wiem, ile nad tym spędziłaś czasu, ale widać, że się postarałaś, yumę.
Co do ortograficznej i stylistycznej części również nie doszukałam się znaczących błędów.
Mam nadzieję, że nie zawiesisz bloga; masz naprawdę cudowny styl pisania.
Hwaiting~.
przepraszam, ale ja nie wiem co powiedzieć, ala, to krisho było takie piękne, że mi teraz łzy ciekną po policzkach, ledwo widzę telefon. jezu, obudziłaś we mnie takie uczucia, że przez dziesięć minut nie potrafiłam nic powiedzieć. ja naprawdę nie wiem co ze mną zrobiłaś, ten fanfik bym z chęcią wydrukowała i powiesiła sobie nad łóżkiem, bo jest wspaniały. ala, w tym momencie zazdroszczę ci, że potrafisz tak pisać, a mnie tego brakuje.
OdpowiedzUsuńgodzina 2:48 - naleśnik odszedł z tego świata szczęśliwy ヾ(*´∀`*)ノ
I jeszcze chciałam dodać, żebyś się nie poddawała w pisaniu, nie zwracała uwagi na brak jakiejkolwiek weny. Ja wiem, że do ciebie wróci i znów napiszesz wiele wspaniałych opowiadań jak to, naprawdę chciałabym przeczytać jeszcze coś twojego autorstwa. Nie warto się zamartwiać, że coś nie idzie, bo tym tylko dołujesz się jeszcze bardziej ㅠ.ㅠ pamiętaj, zawsze trzymam za ciebie kciuki i w ciebie wierzę, nie ważne co by to było *^*
UsuńTo jest. . .po prostu przepiękne.
OdpowiedzUsuńUwielbiam takie niebanalne opowiadania. Sposób, w jaki opisałaś uczucia Yifana jest po prostu zniewalający. Niby między wierszami, a mimo tego naprawdę wyraźnie i dobitnie. Szczerze przyznam, że dawno nie czytałam czegoś tak pięknego.
I nawet ominę to, że psychiatra nie może pomagać bliskim osobom, bo wiem, że Fannie chciał pomóc w inny sposób. Miłością.
Junmyeon w tym opowiadaniu także jest wspaniale przedstawiony.
Zastanawia mnie tylko kto zabronił im być razem: rodzina czy ludzie odpowiedzialni za karierę Myeona.
Cudo. Czuje się wspaniale po przeczytaniu tego.
Jeśli jeszcze czasami zaglądasz do komentarzy, to pozwolę sobie zaprosić cie na swój blog z opowiadaniami.
http://www.ulf-stories.blogspot.com/
Pozdrawiam ;)