Dziś jest krótko, ale bądźcie cierpliwi i mnie nie bijcie. Częścią klimatu hie są krótkie, niewyjaśnione w 100% części! (tak to sobie przynajmniej tłumaczmy) /nie wiem co więcej powiedzieć, więc przekierowuję was do rozdziału/
Wbrew pozorom i wszelkim przypuszczeniom wcale nie odczuwałem smutku, kiedy zorientowałem się, że jestem sam. Chyba byłem na to przygotowany od dłuższego czasu. Po prostu strach, że go stracę w końcu zaczął mnie hartować. Gdzieś w głębi serca spodziewałem się, że nie będzie mój przez długi czas tak samo jak tego, że rano wstaje słońce.
Chociaż,
jakby nie patrzeć, Luhan chyba nigdy tak naprawdę nie był mój. To tylko ja do
niego należałem.
On
należał do paczek papierosów, niespotykanych zapalniczek, do stronnic książek i
kociego futra oraz do muzyki. Może też do kolorowych zachodów słońca, których
barwy stwarzały tak cholernie niewyobrażalne piękno, kiedy odbijały się w jego
oczach.
Spojrzałem
w bok – szczątki rozbitej szklanki wciąż leżały na podłodzie dokładnie w tym
samym miejscu. Dwie butelki wódki stały tuż przy szkle. Rolety w pokoju nie
były zasłonięte. Wszystko wyglądało tak, jakby po prostu poszedł na chwilę na
dół i zaraz miał wrócić i znowu powiedzieć coś całkiem nie na temat, a potem
utwierdzić mnie w przekonaniu, że kocham, gdy to robi.
Jedynie
brak lecącej z głębi domu muzyki i mała karteczka w kolorze wypłowiałego różu
ułożona na szafce nocnej sprowadzały mnie na ziemię, wprost w brutalną
rzeczywistość.
Nie
było go.
Uklęknąłem, podpierając się jedną ręką o łóżko, a
drugą sięgnąłem po kawałek papieru i znowu opadłem na podłogę, czując zawroty w
głowie.
Jedno
króciutkie zdanie napisane jakby na szybko niebieskim długopisem sprawiło, że
zacząłem rozpadać się na kawałki.
-
Proszę, żebyś wiedział, że bez względu na to, co będzie działo się między
nami, zawsze będę Cię kochać. – Moje usta poruszały się bezszelestnie za
zgrabnym pismem tylko po to, żeby zaraz po tym zacisnąć się w cienką linię.
Chciałem
cofnąć swoje wcześniejsze słowa. Miałem wrażenie, że moje serce rozpadało się
na tysiąc kawałków, kłute każdą myślą. Nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej
towarzyszył mi przy każdym ciężkim wdechu i wydechu. Dłonie zaczęły mi się
trząść i nawet nie zorientowałem się, że płaczę.
Następne
dwie godziny pamiętam jak przez mgłę, zupełnie jakbym od nowa się upił. Nie
miałem siły wstać, więc po prostu leżałem. Przestałem odczuwać jakiekolwiek
zahamowania i pozwoliłem sobie na ludzką reakcję. Przepłakałem tyle minut, a
najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że nie czułem się źle tylko z powodu
tego, iż mnie zostawił. Czułem się źle, bo nie wiedziałem, gdzie on teraz jest.
Nie miałem pojęcia, czy wszystko z nim w porządku i czy dobrze się czuje.
Sięgnąłem po resztki wódki i szklankę, która
stała przy moim boku. Nalałem do niej alkoholu i wyciągnąłem papierosy. Piłem i
paliłem na przemian, śmiejąc się przez łzy z ludzi, którzy mówili, że alkohol
nie leczył ran. Był na to najlepszym lekarstwem i oni wszyscy na pewno to
wiedzieli, po prostu chcieli zachowywać się jak dorośli ludzie. I dotarło do
mnie, że ja tak naprawdę nigdy nie byłem dorosły. Ani wcześniej, ani teraz.
Zawsze byłem po prostu kimś, kto nie potrafił dzielić się swoimi emocjami, a
potem zacząłem kochać.
Nie
mogłem powiedzieć, że Luhan rzucał słowa na wiatr. Ale nie mogłem przyznać też,
że ważył dokładnie każde słowo. Mówił rzeczy, których nie chciałem słyszeć i
których on nie chciał wypowiadać.
-
To była jego wada – pomyślałem i zaśmiałem się gorzko, ocierając twarz
rękawem bluzy, ponieważ ta niedoskonałość jego charakteru była po prostu
kolejnym elementem jego pieprzonej perfekcji.
Wsadziłem
filtr papierosa do ust, łapiąc w dłoń zapalniczkę. Odpaliłem, przybliżając mały
płomień do kartki papieru. Ogień zaczynał ją powoli obejmować. Przed oczami
mignęło mi kilka słów widniejących na odwrocie, których nie zdążyłem przeczytać
zanim wrzuciłem ją do szklanki z niedopitą wódką.
Każda
moja komórka chciała płakać, ale nie pozwalałem sobie na to. Nabrałem powietrza
do płuc w drżącym wdechu.
Zastanawiałem
się, czy mogę czuć się jeszcze gorzej.
**
Mogłem.
Mogłem czuć się gorzej i przekonałem się o tym, kiedy zegarek wskazywał
siedem minut po trzeciej rano.
Mój
mózg chciał spać, ale coś, co siedziało głęboko we mnie stanowczo odmawiało.
Wychodząc
z tamtego domu, miałem nadzieję, że zostawię w nim wszystko, co dotyczyło
Luhana, ale to było jak głęboka blizna, która nigdy nie znika.
Mój
telefon nieustannie dzwonił, ale to było nieistotne, kiedy miałem świadomość,
że nadawcą połączenia nie był Luhan.
Bardzo
dużo o nim myślałem, podochodziłem do wielu wniosków. Jednym z nich było to, że
posiadał jakieś pięćdziesiąt twarzy. Około czterdziestu dziewięciu z nich to
twarze wrażliwej, dostrzegającej nawet najmniejsze, najbardziej ukryte piękno,
osoby. A ta jedna ostatnia – pięćdziesiąta – to cholernie słaby zraniony
człowiek.
Zacisnąłem
dłoń w pięść, drugą sięgając do swoich ust, by zaciągnąć się papierosem. W
szybie, przy której siedziałem, widziałem swoje odbicie, kiedy próbowałem
znaleźć spokój w widoku rozciągającym się za moim oknem tak jak tamtej nocy
przed naszym wyjazdem. Potem zorientowałem się, że bez niego wszystko znowu
jest szare i nic nie warte – łącznie ze mną.
Wróciłem
pamięcią jeszcze dalej, do naszych pierwszych spotkań.
-
To na pewno dobry człowiek – powiedział kiedyś, kiedy szliśmy powoli w kierunku
kawiarni. Niebo tamtego popołudnia po raz kolejny przybrało kolory, które
najlepiej wyglądały, gdy odbijały się w jego ciemnych oczach.
Zdezorientowany
spojrzałem na niego, a on skinął głową w stronę mężczyzny, którego obserwowałem
wcześniej, by dać mi do zrozumienia, kogo ma na myśli.
-
Tak myślisz? – zapytałem.
-
Tak właśnie myślę. – Nie odrywał wzorku od nieznajomego, który na zmianę sam
jadł suchą bułkę i odrywał jej kawałek, oblewając nieznacznie mlekiem z
kartonika, który stał u jego boku i podawał staremu, wychudzonemu kotu. – Jest
bezdomny – rozpoczął. – Ta niewielka ilość pieczywa i karton zimnego mleka jest
prawdopodobnie jego jedynym posiłkiem na kilka następnych dni, a on i tak
dzieli się tym ze słabszym od siebie. To ważny gest. Coś szczególnego, na co
warto zwrócić uwagę. To jest piękne. Tacy ludzie są piękni.
Luhan
był równie piękny, a tamtego dnia po raz pierwszy zapragnąłem, żeby patrzył z
takim zafascynowaniem też na mnie.
Chciałem
powiedzieć, że był to nieistotny romans oraz że w całej tej bezsensownej
sytuacji jedynym racjonalnym wyjaśnieniem jest to, że mimo iż nie powinienem
był go nigdy spotkać, jakaś złośliwa siła nadprzyrodzona sprawiła, że stanął na
mojej drodze. Ale tak nie było i nawet nie próbowałem temu zaprzeczyć.
Był
moim nierealnym może i po prostu bez jakiegokolwiek uzasadnienia –
tak jak wszystko co nas dotyczyło.
Choć tak
naprawdę zdążyłem się zorientować, że nigdy nie było nas. Zawsze był on
i byłem ja.
Nie potrafiłem opisać jednoznacznie tego, co
czułem. Wszystko we mnie buzowało jak morze podczas sztormu. Wiedziałem
jedynie, że kurewsko go kochałem.
Wiedziałem
też, że powinienem zacząć udawać, że tak naprawdę nigdy nie istniał.
**
O
piątej trzydzieści jeden było lepiej. Papierosy się skończyły, więc
zastąpiłem je wszystkimi płytami, które miałem na półce. Przestałem zastanawiać się i wspominać. Przestałem próbować opisać to kim dla mnie był i jak
mi jest bez niego. Myślałem tylko o tym, jak się teraz czuje i co robi, czy
śpi lub może słucha muzyki, czyta książkę albo pali fajki. I gdzie teraz jest
oraz dlaczego nie ma go tutaj.
**
O
siódmej szesnaście było w porządku, ponieważ jedyną rzeczą jaką robiłem
od godziny było oddychanie. Chociaż nawet ono wydawało się być trudne. Zupełnie
jakby jego zapach był najważniejszym składnikiem powietrza.
**
O
ósmej osiem pomyślałem, że go kocham i sięgnąłem po szkicownik. Przeoczyłem
moment, w którym jego imię mignęło na ekranie telefonu.
Kocham klimat tego ff, po prostu piszesz cudownie i mogę wyczuć ten klimat, tak to jest piękne. Kocham. Czekam na kolejne rozdziały i życzę weny.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Omf, umieram ;-; to jest takie piękne! Jesteś niesamowita, serio. Pozdrawiam i życzę dalszej weny! :*
OdpowiedzUsuńNie wiem, jakimi słowami opisać, jak bardzo uwielbiam to opowiadanie. Jest cudowne. A końcówka znowu powoduje u mnie dziwną mieszankę emocji, których nie potrafię nazwać. Można powiedzieć, że cały tekst, albo każde zdanie odbija mi się gdzieś głęboko na świadomości i trudno mi funkcjonować, kiedy orientuję się, że to już koniec rozdziału.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam~
Niee. Boli mnie to, ale w ten taki mój egzystencjalny sposób. to jest takie piękne. :<
OdpowiedzUsuńUwielbiam, kiedy siadam czytać tę historię. Jest tak idealnie dopełniająca. Te wszystkie niedopowiedziane rzeczy są tak nurtujące, że chce się więcej. I JA CHCĘ WIĘCEJ. Dlatego życzę Ci weny, byś dalej pisała! ♥
Wiem tylko tyle, że gdy czytałam ten rozdział - płakałam. Minęło dość sporo czasu, a ja nie miałam nawet czasu na komentarz...
OdpowiedzUsuńNie chcę żeby to się źle skończyło. Moje serce krzyczy: NIE. Z reguły kocham angsty, ale ta relacja między Sehunem, a Luhanem jest tak bardzo piękna, że aż mną telepie. Wierzę w nich, wierzę w to.
Dużo dają też Twoje przemyślenia, które wychodzą z ust, czy umysłu Sehuna po odejściu Lu. Powiem szczerze, że to są prawdziwe uczucia. I za to jestem wdzięczna.
Hwaiting!
Nadal uważam to opowiadanie za cudowne. Klimat nie zmienił się ani trochą, a to bardzo dobrze. Bardzo szkoda mi Sehuna i nie wiem co zrobiłabym w takiej sytuacji, ale mam przeczucie, że jakoś się odnajdzie. Pięknie przekazane emocje oraz wiele świetnych tekstów. Naprawdę niesamowity angst i tyle.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
jest mi tak cholernie wstyd. Serio, aż nie wiem co powiedzieć o mojej nieobecności tutaj od dodania hie z uroczym numerkiem dziewięć.
OdpowiedzUsuńchyba muszę popracować nad szybkim opanowaniem dziwnych, nie do końca normalnych myśli po przeczytaniu twoich dzieł, by móc dodać w miarę szybko komentarz. Nieważne, postaram się.
powiem ci tak między nami, dziwnymi ludkami, że zawsze po lekturze hie mam ochotę pisać. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale na ogół tego nie robię, więc po prostu leżę na łóżku i tępo wpatruję się w sufit.
//chyba po raz pierwszy od niewiemileczasu, naprawdę było mi przykro, że rozdział ma taką długość. Wcześniej (aczkolwiek nie poręczę) nie przeszkadzało mi to, bo wszystko było w porządku. Cały ten klimat po prostu by się zepsuł po tym tworze.
ale ja chcę więcej.
szczególnie teraz, gdy widzę w jakiej sytuacji są Sehun i Luhan, kiedy nie mogę opanować drżenia rąk i z trudnością trafiam w odpowiednie klawisze. fuck you, yumeu, potrafisz człowieka wpędzić w istny chaos i to za pomocą tekstu. :<
w sumie widać, że Sehun naprawdę kocha Luhana. Po jego sposobie myślenia, po jego gestach, po jego wszystkich myślach. Można powiedzieć, że przejmuje się Lu, a nie jak zwykle ludzie po takim, no powiedzmy rozstaniu, myśli, że Han (boże, nie chcę w kółko powtarzać jego imienia...) powinien być obok niego.
... okej, w sumie trochę to pokręciłam, ale mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi.
chcę, żeby było dobre zakończenie, bo moje biedne serce nie wytrzyma złego. Pamiętaj, że możesz mieć mnie na sumieniu. Dobrze radzę; pamiętaj.
levs. ♥