9. Hi, I exist [hunhan]

Dziś jest krótko, ale bądźcie cierpliwi i mnie nie bijcie. Częścią klimatu hie są krótkie, niewyjaśnione w 100% części! (tak to sobie przynajmniej tłumaczmy) /nie wiem co więcej powiedzieć, więc przekierowuję was do rozdziału/

             Wbrew pozorom i wszelkim przypuszczeniom wcale nie odczuwałem smutku, kiedy zorientowałem się, że jestem sam. Chyba byłem na to przygotowany od dłuższego czasu. Po prostu strach, że go stracę w końcu zaczął mnie hartować. Gdzieś w głębi serca spodziewałem się, że nie będzie mój przez długi czas tak samo jak tego, że rano wstaje słońce.
            Chociaż, jakby nie patrzeć, Luhan chyba nigdy tak naprawdę nie był mój. To tylko ja do niego należałem.
            On należał do paczek papierosów, niespotykanych zapalniczek, do stronnic książek i kociego futra oraz do muzyki. Może też do kolorowych zachodów słońca, których barwy stwarzały tak cholernie niewyobrażalne piękno, kiedy odbijały się w jego oczach.
            Spojrzałem w bok – szczątki rozbitej szklanki wciąż leżały na podłodzie dokładnie w tym samym miejscu. Dwie butelki wódki stały tuż przy szkle. Rolety w pokoju nie były zasłonięte. Wszystko wyglądało tak, jakby po prostu poszedł na chwilę na dół i zaraz miał wrócić i znowu powiedzieć coś całkiem nie na temat, a potem utwierdzić mnie w przekonaniu, że kocham, gdy to robi.
            Jedynie brak lecącej z głębi domu muzyki i mała karteczka w kolorze wypłowiałego różu ułożona na szafce nocnej sprowadzały mnie na ziemię, wprost w brutalną rzeczywistość.
            Nie było go.
            Uklęknąłem, podpierając się jedną ręką o łóżko, a drugą sięgnąłem po kawałek papieru i znowu opadłem na podłogę, czując zawroty w głowie.
            Jedno króciutkie zdanie napisane jakby na szybko niebieskim długopisem sprawiło, że zacząłem rozpadać się na kawałki.
            - Proszę, żebyś wiedział, że bez względu na to, co będzie działo się między nami, zawsze będę Cię kochać. – Moje usta poruszały się bezszelestnie za zgrabnym pismem tylko po to, żeby zaraz po tym zacisnąć się w cienką linię.
            Chciałem cofnąć swoje wcześniejsze słowa. Miałem wrażenie, że moje serce rozpadało się na tysiąc kawałków, kłute każdą myślą. Nieprzyjemny ucisk w klatce piersiowej towarzyszył mi przy każdym ciężkim wdechu i wydechu. Dłonie zaczęły mi się trząść i nawet nie zorientowałem się, że płaczę.
            Następne dwie godziny pamiętam jak przez mgłę, zupełnie jakbym od nowa się upił. Nie miałem siły wstać, więc po prostu leżałem. Przestałem odczuwać jakiekolwiek zahamowania i pozwoliłem sobie na ludzką reakcję. Przepłakałem tyle minut, a najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że nie czułem się źle tylko z powodu tego, iż mnie zostawił. Czułem się źle, bo nie wiedziałem, gdzie on teraz jest. Nie miałem pojęcia, czy wszystko z nim w porządku i czy dobrze się czuje.
             Sięgnąłem po resztki wódki i szklankę, która stała przy moim boku. Nalałem do niej alkoholu i wyciągnąłem papierosy. Piłem i paliłem na przemian, śmiejąc się przez łzy z ludzi, którzy mówili, że alkohol nie leczył ran. Był na to najlepszym lekarstwem i oni wszyscy na pewno to wiedzieli, po prostu chcieli zachowywać się jak dorośli ludzie. I dotarło do mnie, że ja tak naprawdę nigdy nie byłem dorosły. Ani wcześniej, ani teraz. Zawsze byłem po prostu kimś, kto nie potrafił dzielić się swoimi emocjami, a potem zacząłem kochać.
            Nie mogłem powiedzieć, że Luhan rzucał słowa na wiatr. Ale nie mogłem przyznać też, że ważył dokładnie każde słowo. Mówił rzeczy, których nie chciałem słyszeć i których on nie chciał wypowiadać.
            - To była jego wada – pomyślałem i zaśmiałem się gorzko, ocierając twarz rękawem bluzy, ponieważ ta niedoskonałość jego charakteru była po prostu kolejnym elementem jego pieprzonej perfekcji.
            Wsadziłem filtr papierosa do ust, łapiąc w dłoń zapalniczkę. Odpaliłem, przybliżając mały płomień do kartki papieru. Ogień zaczynał ją powoli obejmować. Przed oczami mignęło mi kilka słów widniejących na odwrocie, których nie zdążyłem przeczytać zanim wrzuciłem ją do szklanki z niedopitą wódką.
            Każda moja komórka chciała płakać, ale nie pozwalałem sobie na to. Nabrałem powietrza do płuc w drżącym wdechu.
            Zastanawiałem się, czy mogę czuć się jeszcze gorzej.

**
            Mogłem. Mogłem czuć się gorzej i przekonałem się o tym, kiedy zegarek wskazywał siedem minut po trzeciej rano.
            Mój mózg chciał spać, ale coś, co siedziało głęboko we mnie stanowczo odmawiało.
            Wychodząc z tamtego domu, miałem nadzieję, że zostawię w nim wszystko, co dotyczyło Luhana, ale to było jak głęboka blizna, która nigdy nie znika.
            Mój telefon nieustannie dzwonił, ale to było nieistotne, kiedy miałem świadomość, że nadawcą połączenia nie był Luhan.
            Bardzo dużo o nim myślałem, podochodziłem do wielu wniosków. Jednym z nich było to, że posiadał jakieś pięćdziesiąt twarzy. Około czterdziestu dziewięciu z nich to twarze wrażliwej, dostrzegającej nawet najmniejsze, najbardziej ukryte piękno, osoby. A ta jedna ostatnia – pięćdziesiąta – to cholernie słaby zraniony człowiek.
            Zacisnąłem dłoń w pięść, drugą sięgając do swoich ust, by zaciągnąć się papierosem. W szybie, przy której siedziałem, widziałem swoje odbicie, kiedy próbowałem znaleźć spokój w widoku rozciągającym się za moim oknem tak jak tamtej nocy przed naszym wyjazdem. Potem zorientowałem się, że bez niego wszystko znowu jest szare i nic nie warte – łącznie ze mną.
            Wróciłem pamięcią jeszcze dalej, do naszych pierwszych spotkań.

            - To na pewno dobry człowiek – powiedział kiedyś, kiedy szliśmy powoli w kierunku kawiarni. Niebo tamtego popołudnia po raz kolejny przybrało kolory, które najlepiej wyglądały, gdy odbijały się w jego ciemnych oczach.
            Zdezorientowany spojrzałem na niego, a on skinął głową w stronę mężczyzny, którego obserwowałem wcześniej, by dać mi do zrozumienia, kogo ma na myśli.
            - Tak myślisz? – zapytałem.
            - Tak właśnie myślę. – Nie odrywał wzorku od nieznajomego, który na zmianę sam jadł suchą bułkę i odrywał jej kawałek, oblewając nieznacznie mlekiem z kartonika, który stał u jego boku i podawał staremu, wychudzonemu kotu. – Jest bezdomny – rozpoczął. – Ta niewielka ilość pieczywa i karton zimnego mleka jest prawdopodobnie jego jedynym posiłkiem na kilka następnych dni, a on i tak dzieli się tym ze słabszym od siebie. To ważny gest. Coś szczególnego, na co warto zwrócić uwagę. To jest piękne. Tacy ludzie są piękni.

            Luhan był równie piękny, a tamtego dnia po raz pierwszy zapragnąłem, żeby patrzył z takim zafascynowaniem też na mnie.
            Chciałem powiedzieć, że był to nieistotny romans oraz że w całej tej bezsensownej sytuacji jedynym racjonalnym wyjaśnieniem jest to, że mimo iż nie powinienem był go nigdy spotkać, jakaś złośliwa siła nadprzyrodzona sprawiła, że stanął na mojej drodze. Ale tak nie było i nawet nie próbowałem temu zaprzeczyć.
            Był moim nierealnym może i po prostu bez jakiegokolwiek uzasadnienia – tak jak wszystko co nas dotyczyło.
Choć tak naprawdę zdążyłem się zorientować, że nigdy nie było nas. Zawsze był on i byłem ja.
 Nie potrafiłem opisać jednoznacznie tego, co czułem. Wszystko we mnie buzowało jak morze podczas sztormu. Wiedziałem jedynie, że kurewsko go kochałem.
            Wiedziałem też, że powinienem zacząć udawać, że tak naprawdę nigdy nie istniał.

**
            O piątej trzydzieści jeden było lepiej. Papierosy się skończyły, więc zastąpiłem je wszystkimi płytami, które miałem na półce. Przestałem zastanawiać się i wspominać. Przestałem próbować opisać to kim dla mnie był i jak mi jest bez niego. Myślałem tylko o tym, jak się teraz czuje i co robi, czy śpi lub może słucha muzyki, czyta książkę albo pali fajki. I gdzie teraz jest oraz dlaczego nie ma go tutaj.

**
            O siódmej szesnaście było w porządku, ponieważ jedyną rzeczą jaką robiłem od godziny było oddychanie. Chociaż nawet ono wydawało się być trudne. Zupełnie jakby jego zapach był najważniejszym składnikiem powietrza.

**
            O ósmej osiem pomyślałem, że go kocham i sięgnąłem po szkicownik. Przeoczyłem moment, w którym jego imię mignęło na ekranie telefonu. 

7 komentarzy:

  1. Kocham klimat tego ff, po prostu piszesz cudownie i mogę wyczuć ten klimat, tak to jest piękne. Kocham. Czekam na kolejne rozdziały i życzę weny.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Omf, umieram ;-; to jest takie piękne! Jesteś niesamowita, serio. Pozdrawiam i życzę dalszej weny! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem, jakimi słowami opisać, jak bardzo uwielbiam to opowiadanie. Jest cudowne. A końcówka znowu powoduje u mnie dziwną mieszankę emocji, których nie potrafię nazwać. Można powiedzieć, że cały tekst, albo każde zdanie odbija mi się gdzieś głęboko na świadomości i trudno mi funkcjonować, kiedy orientuję się, że to już koniec rozdziału.
    Pozdrawiam~

    OdpowiedzUsuń
  4. Niee. Boli mnie to, ale w ten taki mój egzystencjalny sposób. to jest takie piękne. :<
    Uwielbiam, kiedy siadam czytać tę historię. Jest tak idealnie dopełniająca. Te wszystkie niedopowiedziane rzeczy są tak nurtujące, że chce się więcej. I JA CHCĘ WIĘCEJ. Dlatego życzę Ci weny, byś dalej pisała! ♥

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiem tylko tyle, że gdy czytałam ten rozdział - płakałam. Minęło dość sporo czasu, a ja nie miałam nawet czasu na komentarz...

    Nie chcę żeby to się źle skończyło. Moje serce krzyczy: NIE. Z reguły kocham angsty, ale ta relacja między Sehunem, a Luhanem jest tak bardzo piękna, że aż mną telepie. Wierzę w nich, wierzę w to.

    Dużo dają też Twoje przemyślenia, które wychodzą z ust, czy umysłu Sehuna po odejściu Lu. Powiem szczerze, że to są prawdziwe uczucia. I za to jestem wdzięczna.

    Hwaiting!

    OdpowiedzUsuń
  6. Nadal uważam to opowiadanie za cudowne. Klimat nie zmienił się ani trochą, a to bardzo dobrze. Bardzo szkoda mi Sehuna i nie wiem co zrobiłabym w takiej sytuacji, ale mam przeczucie, że jakoś się odnajdzie. Pięknie przekazane emocje oraz wiele świetnych tekstów. Naprawdę niesamowity angst i tyle.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  7. jest mi tak cholernie wstyd. Serio, aż nie wiem co powiedzieć o mojej nieobecności tutaj od dodania hie z uroczym numerkiem dziewięć.
    chyba muszę popracować nad szybkim opanowaniem dziwnych, nie do końca normalnych myśli po przeczytaniu twoich dzieł, by móc dodać w miarę szybko komentarz. Nieważne, postaram się.
    powiem ci tak między nami, dziwnymi ludkami, że zawsze po lekturze hie mam ochotę pisać. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale na ogół tego nie robię, więc po prostu leżę na łóżku i tępo wpatruję się w sufit.

    //chyba po raz pierwszy od niewiemileczasu, naprawdę było mi przykro, że rozdział ma taką długość. Wcześniej (aczkolwiek nie poręczę) nie przeszkadzało mi to, bo wszystko było w porządku. Cały ten klimat po prostu by się zepsuł po tym tworze.
    ale ja chcę więcej.
    szczególnie teraz, gdy widzę w jakiej sytuacji są Sehun i Luhan, kiedy nie mogę opanować drżenia rąk i z trudnością trafiam w odpowiednie klawisze. fuck you, yumeu, potrafisz człowieka wpędzić w istny chaos i to za pomocą tekstu. :<
    w sumie widać, że Sehun naprawdę kocha Luhana. Po jego sposobie myślenia, po jego gestach, po jego wszystkich myślach. Można powiedzieć, że przejmuje się Lu, a nie jak zwykle ludzie po takim, no powiedzmy rozstaniu, myśli, że Han (boże, nie chcę w kółko powtarzać jego imienia...) powinien być obok niego.
    ... okej, w sumie trochę to pokręciłam, ale mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi.
    chcę, żeby było dobre zakończenie, bo moje biedne serce nie wytrzyma złego. Pamiętaj, że możesz mieć mnie na sumieniu. Dobrze radzę; pamiętaj.
    levs. ♥

    OdpowiedzUsuń

SZABLON WYKONANY PRZEZ TYLER/ Enjoy!