Co zrobić, kiedy niebo płonie? [junhwan]

cr: Harino ♥ 
Tytuł: Co zrobić, kiedy niebo płonie?
Pairing: junhwan [Junhoe x Jinhwan, iKON]
Rating: G
Gatunek: obyczaj
Ostrzeżenia: brak
Inspiracja: Troye Sivan - Bite, po części. Miło się przy tym czyta i pisze.
Od autora: Naprawdę nie wiem, co się działo, że musieliście tyle czekać. To był bardzo trudny okres dla mojej autorskiej duszy. Przeżyłam chyba milion prób stworzenia czegokolwiek i jeszcze więcej wątpliwości. Wreszcie ruszyłam, Co zrobić, kiedy niebo płonie powstało w zadziwiająco szybkim czasie i mam nadzieję, że przełamał passę niepowodzeń. 
No i w ten sposób zapoznaję was z iKON, bo następny w kolejce double b
Świeżo napisane. Za błędy przepraszam, zostaną poprawione! Enjoy!


Rozmowę o kolorach Koo Junhoe zawsze zaczynał identycznie – granicą różu i czerwieni jest pomarańcz.

            Róż kocha. Mówi o miłości, odzwierciedla miłość i jest jak miłość. Jest niewinny i czysty. Delikatny i naturalny. Podatny na urazy i zabarwienia. Nieodporny na zniszczenia, łatwy do zepsucia.

            Czerwień jest strachem. Jest barwą złości, niepokoju i masy myśli – nigdy tych pozytywnych. Jest intensywnością oczu, które mają dość. Jest odcieniem krwi i bólu. Jest kontrargumentem i wrotami chaosu.

            Pomarańcz jest neutralny. Jest definicją ludzkiego nastroju pozbawionego myśli i uczuć. Uspokaja i stabilizuje. Jest kolorem zapomnienia.

            Wystarczy spojrzeć w górę.
            Kiedy pomarańcz miesza się z różem, niebo zaczyna płonąć.

            Tego nauczył się od Kim Jinhwana, który był jednocześnie własnym różem, pomarańczą i czerwienią Junhoe.
            Sam Jinhwan przeszedł przez każdy z tych etapów – od różu, przez pokrywający go pomarańcz, aż do czerwieni – i całkiem nieświadomie odpychał od siebie Junhoe. Ale Jinhwan nie był bohaterem. Nie brnął przez to wszystko dzielnie – wręcz przeciwnie, nie wstydził się wspominać, że strach pochłonął jego miłość, że bezlitośnie zmienił wszystko w nic. To trochę bolało ich obu, choć ból odczuwali całkiem inaczej.

            To był niesamowicie naturalny dzień. Junhoe szukał resztek możliwych inspiracji i starał się coś robić – uwieczniać cokolwiek na fotografiach. Wtedy jeszcze widział w tym jakiś sens, jeszcze wierzył, że to wypali; tworzył swoje pierwsze w życiu portfolio i, cóż, po prostu chciał, żeby było jak najlepsze. Dlatego dużo wybrzydzał i badał. Jego wzrok bacznie obserwował, starając się wyłapać wszystko, co zaprezentuje się niecodziennie na tle szarej zwyczajności Busan – miasta, które później wydawało mu się być niewiarygodnie kontemplacyjne.
            Kiedy z niezdrową ciekawością śledził każdą brudną kostkę brukowanego chodnika i dojrzał w końcu dwie pary stąpających po nim białych łap, wiedział, że wreszcie coś znalazł. Gdy podszedł bliżej, drugi koniec smyczy zaczął wydawać się jeszcze bardziej interesujący niż czarno-biały husky.

            Wtedy spotkał go po raz pierwszy. A niebo było różowe.

            Chłopak, przed którym stał Junhoe był prawdopodobnie ucieleśnieniem całego piękna, które istniało na ziemi. Starał się nie zwracać uwagi na to, w jak piękny sposób materiał błękitnej koszuli układał się na jego ciele i w jak miły dla oka sposób rozpięty kołnierzyk ukazywał jego szyję. Nieco pofalowana blond grzywka niesfornie opadała mu na oczy i to wszystko sprawiło, że Junhoe pierwszy raz w życiu tak strasznie chciał sfotografować człowieka.   

            Krótkie ,,hej’’ było jedynym, na co zdobył się w pierwszych sekundach i powodem nie było to, że Junhoe nigdy nie potrafił tak naprawdę obcować z ludźmi. Po prostu tym razem był zbyt osłupiony, a chłopak wydawał się być coraz bardziej zmieszany tym, że Junhoe podszedł do niego i po prostu stał, patrząc.

            - Twój pies – zaczął niewyraźnie i to naprawdę nie byłoby niczym dziwnym, gdyby ten nieznajomy pomyślał, że ma do czynienia z kimś niepoczytalnym – chciałbym zrobić mu zdjęcie. – Uniósł trzymany w ręku aparat, jakby na potwierdzenie swoich słów. – Jestem w trakcie tworzenia portfolio, a ten pies… Ach, to naprawdę ładny pies! I przykuł moją uwagę i chciałbym tylko…
            - W porządku – przerwał mu, a jego melodyjny głos załaskotał uszy Junhoe. – To żaden problem – dodał łagodnie.

            Ukucnął, włączył urządzenie i skierował obiektyw na czworonoga. Para niebieskich oczu zainteresowała się aparatem. Seria zdjęć przebiegła pomyślnie i chwilę potem Junhoe wyprostował się, natrafiając wprost na łagodne spojrzenie chłopaka.  Biło z niego niewytłumaczalne ciepło, któremu nie dorównywała temperatura tego dusznego letniego wieczora.

            - To wszystko? – spytał nieznajomy. Biała słuchawka wyleciała mu z ucha.
            - Ta, dziękuję.
            - Szkoda.

            Junhoe spojrzał na niego badawczo. Chłopak wydawał się być nieco zawiedziony, a przynajmniej takie sprawiał wrażenie.

            - Dlaczego szkoda? – spytał głupio, sunąc palcem po obiektywie aparatu.
            - W sumie nie wiem. Chyba potrzebuję towarzystwa.
            - A ja potrzebuję zdjęć – mruknął pozbawionym entuzjazmu głosem. Jego ręce opadły bezwładnie wzdłuż ciała, puszczając tym samym aparat, który zawisł na jego szyi. – I albo to miasto nie ma w sobie niczego, co nie będzie mnie irytować, albo ja nie umiem tego dostrzec.
           
Chłopak uśmiechnął się subtelnie, jego oczy zmieniły się w urocze półksiężyce, ale Koo musiał przyznać, że nie biło z tego gestu nic przekonującego. Wydawał się być nieco niepewny, może trochę zdając się czegoś żałować. Może chęci towarzystwa, może serca, które zabiło szybciej na widok Junhoe.

- A szukałeś nad morzem? – Wraz z pytaniem spojrzał na zegarek, który miał na nadgarstku i Junhoe zrozumiał.

Zachód słońca. Cholerny zachód słońca na cholernej plaży.
                   
Uśmiechnął się pomimo tego, że nie był zbyt przekonany co do pomysłu nieznajomego, aby poszukać inspiracji nad morzem. Woda nigdy w żaden sposób go nie zadziwiała. Nie widział w niej siły i potęgi oraz rzekomego piękna, o którym wszyscy zawsze mówili. Była dla niego zwyczajna – tak niesamowicie szara w porównaniu do młodego mężczyzny, który mu towarzyszył. Chłopak wciąż sprawiał, że chęć Junhoe na sfotografowanie człowieka rosła przez przerwy, ugadzając jego serce zdesperowanego pseudoartysty, ponieważ nie miał śmiałości, żeby zapytać, czy zamiast plaży może zrobić zdjęcie jemu i wrócić spokojnie do domu. Ponieważ był przekonany, że jedno zdjęcie tej niesamowitej twarzy wystarczyłoby, aby jego portfolio stało się dziełem sztuki.
To sprawiało, że czuł się rozdrażniony. W dodatku był lipiec, a on nienawidził letniego morza.

Ale atmosfera wszystko rekompensowała. To, co w centrum wydawało się być niegodne uwagi, tutaj zaczęło pochłaniać wysokiego blondyna z aparatem w ręku w całości.

Błękit wody zdecydowanie zbyt perfekcyjnie współgrał z pastelowo różowym niebem, na którym malowały się smugi jasnoniebieskich chmur, które płynęły powoli w stronę chowającego się za horyzontem słońca. Plaża kąpała się w przecinającym powietrze odgłosie szumiących fal.
Było praktycznie pusto i niesamowicie spokojnie. Rozgrzany piasek stygł wraz z malejącą temperaturą. Serce Junhoe też zaczynało bić jakby wolniej.

Jego towarzysz odpiął psa ze smyczy i Koo uwiecznił go na fotografii raz jeszcze – ciemna sylwetka biegnącego zwierzęcia i rozciągająca się za nim magia przyrody sprawiły, że nie mógł się powstrzymać.
A kiedy w końcu czar prysł, gdy opuszczali plażę, a niebo kompletnie pociemniało, mimo zdjęć, które zrobił, czuł się dziwnie pusty. Nastrój zniknął, zgaszony ogarniającą miasto nocą.
           
            Tamtego dnia wszystko działo się po raz pierwszy.
            Po raz pierwszy róż, który rozciągał się nad Junhoe, coś sprawił.
Pierwszy raz ujrzał piękno w morzu. Pierwszy raz tęsknił za kimś obcym, kiedy przekraczał próg swojego domu. Junhoe po raz pierwszy w życiu, wspinając się po cichu na górę, pomyślał, że spotkał człowieka, który sprawił, że dojrzał w ludziach coś innego, coś niesamowitego.
            Spotkał osobę, której imię poznał dopiero przy wymianie numerów telefonów – po trzech godzinach rozmowy, podczas których nie miał zielonego pojęcia, jak się do niego zwracać.

            Jinhwan, bo właśnie tak nazywał się właściciel husky’ego, którego zdjęcia znajdowały się na karcie aparatu Junhoe, odezwał się sam po jakiś czasie. Ale w jego głosie rozbrzmiewało coś, co dawało Koo do myślenia. Ponieważ Jinhwan nie brzmiał tak, jak wcześniej.
            W jego głosie było trochę żalu, ale Junhoe wiedział, że to nie żal skierowany do niego. To było coś jak głośne żałosne wyrzuty sumienia, które dręczyły Jinhwana. I to one sprawiły, że czuł, jak chłopak, którego niedawno poznał, mimowolnie odmawia spotkań.

            - Jinhwan, proszę – mruknął. Odrobina desperacji rozbrzmiewała już w jego głosie.
            - Nie, przepraszam.
            - Dlaczego?
            - Bo nie mogę.
            - Tę odpowiedź już słyszałem – powiedział. Przymknął oczy, wzdychając ze zmęczeniem. Chciał chociaż usłyszeć jakiś konkretny powód.
           
Usłyszał za to westchnienie po drugiej stronie słuchawki. To go nieco zmartwiło.

- Czemu tak ci zależy, Junhoe?
- Zadawałem sobie to pytanie średnio milion razy dziennie – odpowiedział. Ogarniało go zażenowanie.
- I co?
- I nic – powiedział po prostu. – Chcę się spotkać. Zobaczyć cię i tyle.
- To nie jest dobre wytłumaczenie.
- Myślę, że to najlepsze wytłumaczenie, jakie mogłeś usłyszeć.

- Zrobiłeś ostatnio jakieś nowe zdjęcia? – padło pytanie ze strony Jinhwana.

Junhoe siedział obok niego na zniszczonym murze, który padł ofiarą sztuki ulicznej niezliczoną ilość razy. Okolica była trochę dziwna, zdaniem Junhoe może nawet nieco abstrakcyjna, ponieważ rażące graffiti zdobiące matowe kolory starych budynków tworzyły jałową myśl, że czas tutaj stoi w miejscu. Jinhwan wyjaśnił mu, że zawsze wydawało mu się, że ta okolica pogrążona jest w wiecznym śnie i budzi się tylko na chwilę każdego dnia. Wtedy ludzie, którzy tu mieszkają, na ogół wyglądający identycznie, zaczynają wreszcie żyć. Junhoe miał co do tego mieszane uczucia.

- Zrobiłem.
- Dużo?
- Nie.

Jinhwan przytaknął, nie wiedząc prawdopodobnie, co ma odpowiedzieć. Junhoe chyba nawet odetchnął z ulgą w duchu, ponieważ był w stanie tej drażniącej od środka bezradności, kiedy chce się robić coś, co się uwielbia, ale stoi się w miejscu, nie będąc w stanie zrobić kompletnie nic. Miewał przez to ostatnio ogromne wątpliwości, ale jakiekolwiek słowa, nawet te, które mają dodać otuchy, są bardziej niż zbędne.

Sięgnął więc dłonią do kieszonki pokrowca aparatu, wyciągając z niej paczkę papierosów. Zanim zdążył ją otworzyć, zimna dłoń chłopaka przykryła jego własną, uniemożliwiając dalsze ruchy.

- O co chodzi?
- Papierosy szkodzą zdrowiu – powiedział nadzwyczaj łagodnie. – Jest mnóstwo rzeczy, które relaksują bardziej.
- Jestem ostatnio trochę nerwowy, pomagają mi.
- I szkodzą.
- Chyba tak.
- Odłóż to, naprawdę.

Mimowolnie Junhoe wysunął dłoń spod ręki Jinhwana. Otworzył zamek i włożył fajki z powrotem do torby. Sam sobie się dziwił.

- Możemy w takim razie porozmawiać?
- Tak, możemy. Chyba potrzebuję rozmowy.

Zapadła niezręczna cisza. Tak to już chyba bywa, kiedy ktoś chce wymusić na sobie i swoim towarzyszu rozmowę. W tych okolicznościach wzrok ich obu zwrócił się ku górze, obserwując zasłonę ciężkich szarych chmur przysłaniających niebo. Ale było strasznie ciepło.

- Wiesz, to trochę dziwne. – Głos Jinhwana odbił się z echem o budynki i wpadł prosto w uszy Junhoe.
- Co masz na myśli?
- No to. – Uderzył delikatnie pięścią w swoje udo. – To wszystko. Fakt, że tutaj jestem, z tobą. Trochę dużo ostatnio o tobie myślałem. To dopiero jest strasznie dziwne.
- Pytanie brzmi: Czy dziwne rzeczy są złe?
- Na ogół nie.
- Na ogół?
- Tak, na ogół. Ale w tym przypadku są dziwne – odpowiedział i wyglądał, jakby na tym skończył swoją wypowiedź. Westchnął cicho pod naciskającym spojrzeniem Junhoe. – Nie powinienem po prostu szukać towarzystwa.

Junhoe uśmiechnął się niedbale, przesuwając palcem po wyraźnie zarysowanej żyle biegnącej wzdłuż jego ręki.

- Ja też o tobie myślałem. Nawet więcej niż powinienem – wyznał całkiem szczerze.
- I jak?

Obaj z opóźnieniem zarejestrowali pojedyncze kropelki deszczu spadające z nieba. Jinhwan instynktownie spojrzał w górę, wprost w jasną rozpadającą się nad ich głowami chmurę. Towarzysz Juhoe uśmiechnął się i wystawił swoją dłoń w jego stronę.

- Wiesz, co jest jeszcze bardziej odprężające niż papierosy? – zapytał. Jego głos wciąż był dla Koo najpiękniejszym dźwiękiem, jaki kiedykolwiek było mu dane słyszeć.
- Chyba nie wiem.
W odpowiedzi otrzymał powalający na kolana uśmiech i uścisk dłoni.

Jinhwan zaprowadził go do swojego mieszkania. Było jasne, przejrzyste i miłe. Wydawało się być ciepłe i pachniało w nim cynamonem. Odgłos psich łap odbijających się o panele rozchodził się z cichym echem po niemal pustej przestrzeni. To wydawało się być strasznie dziwne, że Jinhwan już zaprosił go do siebie, ale było to ostatnią rzeczą, nad którą ta dwójka się zastanawiała. Przecież obaj potwierdzili, że cała ta sytuacja sama w sobie była dziwna.

- Donghyuk cały czas upomina mnie o to – powiedział znienacka, wchodząc w głąb mieszkania.
- O co?
- O to, że nie umiem piec – odpowiedział i jak na potwierdzenie zaciągnął się zapachem unoszącym się w powietrzu. – Zawsze nic mi nie wychodzi i w całym domu pachnie przyprawami.
- Kim jest Donghyuk? – Nie był pewien, czy na miejscu było pytać o takie rzeczy, ale postanowił zaryzykować.
- Mój przyjaciel. Teoretycznie tu nie mieszka, ale odwiedza mnie wciąż i jakoś tak częściowo przenosi swoje rzeczy do nowego mieszkania. Dzięki temu mam trochę towarzystwa.
- To chyba dobrze.
- Tak, to dobrze.

            Jinhwan przygotował jagodową herbatę – rozchodząca się woń owoców przyćmiła na chwilę zapach cynamonu. Ciepły kubek wysłał do ciała Junhoe przyjemne dreszcze.

            Sypialnia, do której weszli była mała i sprawiała wrażenie nieco zimniejszej niż pozostałe miejsca w domu. Biel zdominowała nawet pościel i poduszki niewielkiego łóżka, które stało pod uchylonym oknem. Jinhwan usiadł na materacu i poklepał dłonią miejsce obok siebie. Koo sekundę później znalazł się tuż przy nim.

            - Jesteś strasznie spięty – zauważył towarzysz Junhoe, dotykając niemal nieodczuwalnie nagiego ramienia jasnowłosego chłopaka.
            - Tak, ostatnio nie sypiam najlepiej. Ogólnie nie czuję się najlepiej. – Nie ukrywał przed samym sobą, że była to sprawka chaosu, który panował w jego głowie. Chaosu wywołanego poznaniem Jinhwana.
            - Rozumiem.

            Po raz kolejny nastała cisza, ale tym razem Jinhwan wydawał się rozważać jakieś opcje lub po prostu intensywnie się nad czymś zastanawiać. Junhoe za to odpłynął myślami tak daleko, że w końcu sam nie wiedział, gdzie dokładnie jest.

            - Mogę…? – usłyszał cichą prośbę i przytaknął, chociaż samo słowo niezbyt dobrze do niego dotarło.

            Poczuł dłoń Jinhwana na swoim ramieniu, naciskającą na niego, popychając ku dołowi. Jego mięśnie ustąpiły natychmiast, pozwalając chłopakowi na wszystko. Gdy poczuł pod plecami zimną miękką kołdrę, zamknął oczy. Jinhwan poruszył się, kładąc obok Junhoe. Ich ramiona stykały się, dodając im obu niezastąpionego ciepła. Odgłosy kropel deszczu stukających o parapet i szelest mokrych rzucanych przez wiatr liści ich rozluźnił. Junhoe poczuł się spokojny i wyciszony, zupełnie jakby znowu miał pięć lat i leżał w łóżku, w swoim rodzinnym domu niedaleko Seulu, przykryty pościelą z Batmanem, a jego mama siedziała obok, dodając mu rodzicielskiej otuchy przed snem.

            - Strasznie mnie do ciebie ciągnie, Junhoe. – Poczuł, jak coś miękkiego okrywa jego ramiona. Pewnie kołdra, pomyślał, czując, jak palce Jinhwana ocierają się łagodnie o jego skórę, kiedy upewniał się, że Koo jest szczelnie przykryty.
            Poczuł głowę układającą się na jego ramieniu zanim zasnął.

            A kiedy się obudził, już nie padało. W pokoju pachniało deszczem, który wcześniej nieustannie dudnił w kafelki parapetu. Było nieco chłodniej, ale Junhoe nie wiedział, czy to sprawka wiatru wpadającego z zewnątrz czy dlatego, że Jinhwana nie było już obok. Zwyczajnie zapewne stwierdziłby, że stało się tak za sprawą tej pierwszej opcji, ale nic nie było zwyczajne – w tym jego odpowiedzi na pytania, które sam sobie zadawał.

            Przetarł twarz dłonią, czując, że jest jeszcze bardziej zmęczony niż wcześniej. Podniósł się, ściskając palcami białą pościel. Zebranie się do kupy na tyle, by być zdolnym wstać i utrzymać się w pionie zabrało mu kilkanaście nieistotnych sekund, podczas których zdążył pozbyć się uciążliwych plam przed oczami.

            Jinhwan kucał pośrodku salonu, głaszcząc psa. Mówił do zwierzęcia coś niezrozumiałego, zapewne komendy, wywnioskował, widząc, jak pies na przemian siada lub kładzie się. Tuż za nim rozprzestrzeniało się wielkie, zajmujące niemal całą ścianę, okno. Junhoe popatrzył na widoki prezentujące się za szybą, ale nie dojrzał tam nic ciekawego.

            Zlustrował chłopaka uważnym wzrokiem. W jego wyrazie twarzy znowu było coś niewyraźnego. Coś, co po raz kolejny przypominało żal i jakiegoś rodzaju wyrzut. Plamiło to jego niewinną aparycję nazbyt widocznie.

            - Nie masz humoru – zauważył, podchodząc do psa. Pogłaskał go, spoglądając na Jinhwana. – Dlaczego?
            - Bez powodu.
            - Nie masz go, odkąd się spotkaliśmy. Tak myślę.
            - Kiedyś ci wyjaśnię.
            - Dlaczego nie teraz? – Junhoe naciskał. Nie potrafił się powstrzymać. To go frustrowało, bo chciał wiedzieć o Jinhwanie wszystko.
            - Nie mam pewności.

            Koo jedynie przytaknął.

            - I jak się czujesz? – Jinhwan przerwał krótką ciszę, która zapanowała między nimi. Po raz kolejny.
            - Chyba lepiej. Dziękuję, że pytasz.
            - Herbata ci wystygła. – Drobny uśmiech rozpromienił jego twarz. – Zaparzę nową – zaproponował i wstał z klęczek.
            - Nie ma takiej potrzeby.
            - Więc jaka jest potrzeba?
            - Mogę cię przytulić?

            Kiedy otrzymał pozwolenie, poczuł się dziwnie szczęśliwy. Mimo tego zawahał się z jakiegoś niewyjaśnionego powodu.

            Po upływie kilkudziesięciu sekund wyciągnął ręce w jego stronę. Oplótł ciało Jinhwana ramionami i przyciągnął go do siebie, a on z jak dotąd dobrze skrywaną słabością, przyjął go z zapałem. Mała kosteczka dla psa, którą do tamtej chwili trzymał w dłoni, wyleciała, upadając na panele z cichym łoskotem. Junhoe pogłębił to urokliwe zbliżenie. Jinhwan w odpowiedzi objął go mocniej.
            Ów uścisk był pierwszym przejawem ich bliskości, która wzbudzała w Jinhwanie wyrzuty sumienia. Ich pierwszym wspólnym różem, już nie tak świeżym. Nieco starganym czającą się obojętnością.
           
            Ponieważ kiedy Junhoe wyjrzał za okno, zauważył, że niebo mieniło się pomarańczą.

            Koo Junhoe naprawdę szczerze nienawidził frustrujących sytuacji. A właśnie w takiej się znalazł, ponieważ Jinhwan wciąż był pełen tego żalu, tych wyrzutów, tej presji i czegoś, co przypominało dystans.
            Wydawał się żałować czegoś, w co sam zabrnął, jakby pozwolenie, aby Koo zbliżył się do niego było czymś złym, jakimś katastrofalnym błędem, który zaważy o przyszłości. I owszem, to na pewno przesądzi o tym, co będzie dalej, ale Junhoe nigdy w życiu nie nazwałby tego czymś złym.

            Chociaż, jakby nie patrzeć, to może powinien. Ponieważ przestał palić kilka tygodni temu, a teraz siedział na lodowatych kafelkach tarasu i opierając skroń o czarne skręcane barierki, palił cholernego waniliowego papierosa.
            Jinhwan siedział obok, ale jego obecność była tylko kwestią formalną. Ograniczała się do tego, że jego ciało siedziało na balkonie obok Junhoe. Myślami był miliony kilometrów stąd i obaj doskonale o tym wiedzieli.

            - Jinhwan – odezwał się. Zgasił papierosa i wyrzucił go na zielony trawnik rozciągający się przed domem. Westchnął cicho, zwilżył językiem spierzchnięte wargi i spojrzał na chłopaka zdesperowanym wzrokiem. Potrzebował go. Potrzebował rozmowy, potrzebował uwagi, po prostu potrzebował Jinhwana.

            Nie chciał się już nawet z tym kryć. Ani przed sobą, ani przed chłopakiem.

            Czasem chciał go pocałować. Ale nigdy mu się nie udawało i wiedział, że nawet jeśli podjąłby próbę milion razy, Kim Jinhwan nie pozwoliłby mu na to. To trochę bolało, ale wiedział, że on również cierpi. Tylko że Junhoe nie cierpiał po cichu.
           
            - Hm? – Usłyszał wreszcie.
            - Miałeś mi powiedzieć.
            - Co?
            - Dlaczego tak się czujesz.
           
            Jinhwan zdobył się na krótkie ,,ach’’. Spojrzał na Juhoe przelotnie, a później spuścił wzrok na swoje drobne uda. W sumie cały był drobny. Sprawiał wrażenie kruchego, jakby był z porcelany. Koo nie chciał go już fotografować. Chciał go po prostu ukryć. I kochać po cichu. Tak, to dobre określenie. Kochać. I bać się.
            Ponieważ bał się, kiedy spojrzał w niebo. Płynęły po nim czerwone smugi.  

            - Miałeś nie palić.
            - To całkiem inna kwestia.

            Jinhwan uśmiechnął się i coś lekkiego rozjaśniło jego twarz. Junhoe nie miał pojęcia, czym to jest. Ale przyjemnie się na to patrzyło.

            - Istnieją na świecie tacy chłopcy, którzy nie są gotowi, aby zostać porzuconymi – powiedział spokojnie. Nie patrzył na Koo. Jego wzrok utkwił gdzieś w powietrzu, zawiesił się między drobinkami powietrza i nie miał zamiaru nawet drgnąć. – Ale tak się czasem dzieje, bo przecież nigdy nie dostaje się od losu tego, co chce się dostać. I wtedy pojawia się niepokój. Kłuje w serce za każdym razem, kiedy chce się dopuścić do siebie nowego. To taki syndrom, rozumiesz? – Junhoe kiwnął głową. Ale nie rozumiał. – Wtedy uruchamia się alarm, gdzieś między sercem a żebrami i elektryzuje od środka zawsze, gdy chce się mu sprzeciwić.

            Jego wzrok wrócił do życia. Spojrzał na Junhoe. Wydawało się, że czuje się lżej. Że kamień spadł mu z serca, że oczyścił umysł i zdmuchnął z niego kurz wyrzutów sumienia.

            - Po prostu się boisz.
            - Tak to się chyba nazywa.
           
            A nie powinieneś, pomyślał, zanim delikatnie ujął jego twarz w dłonie. Spojrzał w jego oczy; błyszczały milionem niewidzialnych iskierek. Małe promyczki ognia rozgrzewały jego ciemne spojrzenie, które teraz wydawało się niewiarygodnie puste, zupełnie jakby Jinhwan żałował tego, co powiedział.
            Ale on żałował miliona rzeczy, tysięcy słów i setek oddechów, ale to wbrew pozorom wcale nie było niczym dziwnym. Nawet jeśli powinno, to nie było.

            Minęła cała wieczność, zanim Junhoe drgnął. Jego twarz znalazła się bliżej Jinhwana, czuł już jego ciepły oddech, kontrastujący zadziwiająco przyjemnie z coraz to niższą temperaturą. Lato się kończyło, zachody słońca stawały się ostrzejsze.
           
            Musnął jego wargi swoimi. Z czystym sumieniem można porównać to do muśnięcia skrzydeł motyla. Subtelność wylewała się z tego gestu. Junhoe chciał po prostu pokazać Jinhwanowi, że jest. I że to wcale nie powód do obaw. Nie potrafił wyrazić tego słowami, nie w tamtym momencie.
            Później już tylko objął go, przyciskając do siebie. Chciał powiedzieć naprawdę dużo, ale nie potrafił. To też go frustrowało, jednak tym razem wiedział, że sytuacja, w której się znalazł, jest godna frustracji. Jeśli miał być sfrustrowany przez całe życie właśnie w ten sposób, był gotowy się na to zgodzić.

            - Jinhwan – zaczął po chwili. Nie wiedział, kiedy panujące pomiędzy nimi cisze zaczęły być przyjemne. – Niebo płonie.

            Jinhwan spojrzał przed siebie. Sklepienie niebieskie mieniło się odcieniami czerwieni, przechodzącymi łagodnie w pomarańcz i róż. Czerwień dominowała i to wywołało uśmiech na twarzy chłopaka.

            - Wiesz, co zrobić, kiedy niebo płonie, Junhoe? – spytał.
            - Nie wiem.
            - Kiedy niebo płonie, musisz wybrać pomarańcz i czerwień. Wiesz dlaczego? Ponieważ miłość zawsze zmienia się w strach i spokój. Im więcej kochasz, tym bardziej spokojny jesteś. I im więcej kochasz, tym bardziej boisz się. Boisz się straty. Czerwień i pomarańcz to nie kolory nieba, a jesiennych liści. Miłość usycha i opada. Tak właśnie można ugasić niebo. Spokojem i strachem, bo róż bardzo łatwo zatuszować.

            Niebo płonie, kiedy ludzie są zakochani. Ale nikt nie chce go gasić.
           
Kiedy niebo płonie, wystarczy tylko mu na to pozwolić.

2 komentarze:

  1. Muszę przyznać, że chyba po prostu zapomniałam jak to jest czytać coś dłuższego od ciebie i możliwe, że dlatego byłam tak zszokowana, gdy dotarłam do ostatniego zdania tego małego dzieła. Ponieważ, woah, to było coś niesamowitego, zdecydowanie wartego czekania aż tyle na jakąkolwiek aktywność na blogu, yume. Jestem kompletnie oczarowana i nawet nie wiem jak mam wyrazić mój zachwyt. Postacie, tło, słowa; wszystko było tak magiczne i łączące się w spójną całość, że po prostu nie mogę wyjść z podziwu.
    Junhoe mnie tutaj nieprawdopodobnie w sobie rozkochał, naprawdę i to na nim skupiałam większość swojej uwagi, a nie jak na Jinhwanie, chociaż to też był malutki aniołek.
    Po prostu jestem tak dumna, że właśnie ty to stworzyłaś i rany, potrzebuję więcej takich ficzków jak ten, więc nie myśl sobie, że teraz będzie łatwo, codziennie rano będę cię gonić do pisania!
    levs. ♥

    OdpowiedzUsuń
  2. Sama nie wiem od czego zacząć, twoje opowiadania są genialne przeczytałam każde jednak to wydało mi się najlepsze, być może dlatego że jest ono z iKON które kocham... Twój styl pisania jest dość niespotykany, taki inny, nie przeciętny. JinHwan po raz pierwszy mnie zauroczył, takla krucha osóbka wszędzie w swoich myślach pogrążony, JunHoe, nie mam słów ukazałaś go takim za jakiego ja go zazwyczaj postrzegam... Nie wiem co jeszcze dodać, chyba tylko to że czekam na kolejne twoje prace^^

    Pozdrawiam, UYKim

    OdpowiedzUsuń

SZABLON WYKONANY PRZEZ TYLER/ Enjoy!