5:58 a.m [stucky]

Tytuł:  5:58 a.m
Pairing: stucky [Steve x Bucky, Kapitan Ameryka]
Rating: G
Gatunek: fluff (patrzcie jak szaleję!) 
Ostrzeżenia: kupka feelsów 
Od autora: so, kolejna miniaturka. :] Kocham ten moment, kiedy po milionie lat nie dodawania niczego na bloga, teraz siadam i w dwie godziny piszę coś, co kiedyś, mimo że jest krótkie, zajęłoby mi zapewne kilka dni. Miał być smut, ale nie umiałam walnąć opisówki, bo zniszczyłaby mi wszystko, więc nawet nie uwzględniłam tego w gatunku, nie ma czego uwzględniać. Świeżo napisane i świeżo sprawdzone, za ewentualne błędy więc przepraszam. Enjoy!

                W mieszkaniu Stevena Rogersa zawsze było bardzo cicho. Nawet kiedy budził się czasem wczesnym rankiem, gdzieś między czwartą a piątą rano, idealną ciszę zakłócało jedynie stojące w kuchni radio. Było włączone cały czas i brzmienia jakiejś dobrej rockowej stacji rozchodziły się leniwie po wszystkich pomieszczeniach, ponieważ Steve nigdy nie zamykał żadnych drzwi.

                Odkąd wywali go z pracy czasem budził się, kiedy słońce dopiero wstawało. Steve kompletnie nie rozumiał tej dziwnej logiki zachodzącej w jego mózgu, ponieważ kiedy musiał wstawać dopiero o siódmej, podniesienie się z łóżka było ogromnym problemem, a teraz, kiedy wreszcie nie musiał tego robić, leżał na pół przykryty cienką śnieżnobiałą pościelą - pogniecioną i przesiąkniętą zapachem dwóch kompletnie skrajnych typów perfum oraz miodowej wody kolońskiej – i patrzył spokojnie na postać leżącą obok niego.

                James Barnes  - dla każdego, kto nie był Stevenem po prostu Bucky.

                A może aż Bucky, ponieważ dla Stevena James Barnes był każdym brzmieniem gitar w jego ulubionych piosenkach, każdym przelatującym na zewnątrz motylem, każdym śpiewem ptaków, każdą radośnie błyszczącą na niebie gwiazdą i każdym oślepiającym go promieniem słońca w gorące letnie dni.
                Ten szalony chłopak z pomazanego kredą chodnika na Brooklynie, który mentalnie zatrzymał gdzieś w wieku lat szesnastu, był jego każdym uśmiechem, pocałunkiem i dotykiem.

                Kochał go w takim wydaniu – kiedy długie rzęsy rzucały cienie na jego policzki, które spowite złotym światłem przebijającym się do sypialni wydawały się być porcelanowe; mleczne i kruche. Kiedy wtulał twarz w miękką poduszkę, z nogą zawsze przerzuconą przez biodra Steve’a, oddychając przez lekko uchylone bladoróżowe wargi, z których od czasu do czasu uciekało tylko ciche westchnienie, a nie ciągnące się w nieskończoność urocze bzdury, które Bucky opowiadał na okrągło.
               
                Rogers nie wiedział, ile minęło, odkąd zaczął mu się przyglądać, ale tak naprawdę w takich porankach kompletnie się zatracał, ponieważ były to momenty, kiedy mógł na niego jedynie patrzeć, aby go nie obudzić.

                James zamruczał i przekręcił się leniwie, po chwili przyciągając się do Stevena, który objął jego ciało z szerokim uśmiechem na ustach. Czuł zapach waniliowego szamponu do włosów i czegoś charakterystycznego, czego nie znalazł jeszcze u nikogo innego; był to zapach człowieka, z którym chciał spędzić resztę życia.

                Poczuł, jak palce Bucky’ego subtelnie przesuwają się wzdłuż jego torsu i wiedział, że już się obudził. Przymknął więc na chwilę oczy i westchnął, a kiedy ponownie otworzył powieki, poczuł te cholernie miękkie i słodkie usta atakujące jego własne.

                - Nie umiesz powiedzieć ,,dzień dobry’’ w bardziej cywilizowany sposób? – mruknął między wargi Jamesa, czując, jak ten opada na nim całym ciałem. Usiadł na biodrach Steve’a, wplatając palce w jego miękkie włosy.
                - To kompletnie nie w moim stylu, Stevie – usłyszał w odpowiedzi i zaśmiał się dźwięcznie, zagłuszając na chwilę lecący z radia kawałek. – Chce mi się palić.

                - Jak zawsze – niestety, dodał w myślach. James palił zdecydowanie zbyt często i za każdym razem, kiedy Rogers go o to upominał, machał po prostu ręką, a po chwili dźwięk otwieranej paczki znowu łaskotał ich uszy. Był wybitnie uparty jak na miłość życia kogoś takiego jak Steven. 
                - Myślisz, że otworzyli już kawiarnię? – spytał po chwili, przeczesując włosy Steve’a między palcami, a w odpowiedzi otrzymał pełen aprobaty pomruk, który wywołał na twarzy Bucky’ego szeroki i beztroski uśmiech, którego lata ani trochę nie zmieniły. Wciąż uśmiechał się jak młody chłopiec ciągnący dziewczynki za włosy.
                - James, jest piąta pięćdziesiąt osiem. Kto normalny otwiera o tej godzinie sklep?
                - Ach.

                Barnes był człowiekiem składającym się z miliona przeróżnych dziwactw, przyzwyczajeń i uzależnień. Uwielbiał głaskać koty i pić kawę hektolitrami, a Steve składał się z Jamesa, tak więc to wszystko przechodziło również na niego.

                I sam miał właśnie ochotę na kawę.

                - Nienawidzę cię – stwierdził.

                James parsknął śmiechem i Steve doszedł do wniosku, że spokojnie może podpiąć to pod miano najpiękniejszego dźwięku, jaki można usłyszeć o szóstej rano we wtorek.

                - Kochasz mnie – stwierdził, przysuwając usta do jego szyi.
                - Nienawidzę cię – mruknął silnie. Jego powieki samoistnie opadły, a szyja dość mimowolnie wyeksponowała się. Po trzech latach dotyk Barnesa był tak samo magnetyzujący. Poczuł zęby przesuwające się leniwie po jego obojczyku i odetchnął ciężko, lekko się uśmiechając. – Jesteś cholernym idiotą, Barnes.
                - Jesteś cholernym idiotą, Barnes – powtórzył za nim, a Steve czuł, jak usta Jamesa wyginają się we wrednym uśmiechu. – Od kiedy jesteś taki poważny, Rogers?

                Steve chciał mu jakoś konkretnie odpowiedzieć, oczywiście, że chciał, ale usta Bucky’ego skutecznie odciągnęły go od tego pomysłu, wyrzucając z jego głowy wszystko oprócz skupienia się na wzajemnej bliskości.

                Uwielbiał te momenty, kiedy byli tylko dla siebie. Gdy nikt nie zawracał im głowy i nie zabierał czasu, kiedy nie wzywały ich obowiązki i życie codzienne, kiedy wszystko było tak banalne i proste, dzięki czemu mogli cieszyć się tylko sobą i pielęgnować to wszystko, co pamiętało małe mieszkanie, w którym razem żyli.

                To było najwspanialsze uczucie na świecie, kiedy powalał Jamesa na materac. Uwielbiał słyszeć, jak łóżko cicho skrzypi i widzieć, jak czekoladowa grzywka opada niesfornie na czoło Barnesa. Uwielbiał pochylać się nad nim i całować go w nieskończoność, czuć jego dotyk i wiedzieć, że James tutaj po prostu jest, przy nim, bez względu na wszystko i nie ma zamiaru nigdzie zniknąć.

                Kochał zaczynać dzień w ten sposób, ponieważ James Barnes był najwspanialszą formą pobudki i najlepszym śniadaniem i jeśli ktoś powiedziałby Stevenowi, że jest coś lepszego niż opadnięcie na materac tuż obok niego po milionie wypełnionych jękami chwil, to najzwyczajniej w świecie by go wyśmiał. Ponieważ nigdy nie było i nigdy nie będzie niczego bardziej magicznego.

                - Kochasz mnie jak jasna cholera – stwierdził James, podnosząc się z łóżka. Ubrał bokserki i białą rozciągniętą bokserkę, podnosząc przy okazji pogniecioną kołdrę, która wylądowała na ziemi. – Miałem pomysł na artykuł i przez ciebie wyleciał mi głowy – oskarżył go z rozbawieniem, wsuwając papierosa między usta. Odpalił go i zaczesał grzywkę do tyłu, a Steve mógłby przysiąc, że był to najbardziej porywający widok, jaki kiedykolwiek wiedział.
                - Wpadniesz jeszcze na milion innych – stwierdził, obserwując, jak Bucky podnosi się z łóżka. Wyszedł na balkon, a Steve nie potrafił za nim nie iść.

                James spojrzał na niego tym ciepłym jak roztopiona czekolada wzrokiem, przyciągając go do siebie. Był tak przyjemnie ciepły i Steve czuł się cudownie z myślą, że to ciepło było tylko jego. Delikatny letni wiatr muskał ich rozgrzane ciała, a odgłosy budzącego się do życia Brooklynu łaskotały uszy.

                - Myślisz, że otworzyli już kawiarnię?
                - Po prostu zrobię ci tę pieprzoną kawę.   

3 komentarze:

  1. TO BYŁO TAKIE FLUFFOWE KOCHAM CB YUME MOJA NIEDZIELA JEST ZROBIONA

    OdpowiedzUsuń
  2. jezu chryste, moje uczucia, czemu moje dzieci nie mogą być szczęśliwe w kanonie
    (z błędów jedynie zauważyłam "piętą" zamiast "piątą" na początku)

    OdpowiedzUsuń
  3. D8 OMG! Kapitan przeklina?!

    A tak pztm to super klimat, wspaniałe, chce więcej. Mnóstwo weny i czasu życzę xP

    OdpowiedzUsuń

SZABLON WYKONANY PRZEZ TYLER/ Enjoy!