cr: friscalating |
Pairing: hunhan
Rating: G
Gatunek: romans
Ostrzeżenia: brak
Inspiracja: | 1 | | 2 |
Od autora: Oto wróciwszy! Dvp jest chyba opowiadaniem z największą ilością przekształceń w dziejach mojego pisania, biorąc pod uwagę to, że początkowo miała to być całkiem inna historia. Ale wydaje mi się, że przełamał moją depresję autorską, której zdążyłam się ostatnio nabawić i mogę śmiało powiedzieć, że jestem z niego dumna. Wydaje mi się taki mój i właśnie stąd ta satysfakcja.
A następny w kolejce ostatni rozdział hie, ale na chwilę obecną nie jestem w stanie powiedzieć, kiedy się pojawi.
Chcę podziękować Levi za stałą motywację i Kook za niejednokrotną pomoc. ♥
Różowe
drzwi.
Nie
pamiętał momentu, w którym natknął się na nie ani okoliczności w jakich znalazł
się w tamtej okolicy. Nie pamiętał już nawet, jak tam trafić. Wymazanie tego
wszystkiego z pamięci było kwestią kilku miesięcy – ich także nie pamiętał dokładnie.
Wiedział tylko, że trochę tęsknił.
Jednak
pamiętał aż za dobrze kolor tych drzwi, każdy ich szczegół i to, jak magicznie
komponowały się z jasnoszarą kostką budynku. Pamiętał również, że rósł tam mały
krzew.
Był
niewielkich rozmiarów na początku i na końcu, właśnie takim go zapamiętał –
delikatnym, podatnym na zniszczenie. Swoją niestabilnością przypominał Sehuna,
kiedy ten widział roślinę po raz ostatni.
Pamiętał
również, że bacznie obserwował go przez długi czas – czy rośnie, czy może
zaczyna więdnąć oraz czy zgubił dużą ilość igiełek. Nie miał za to pojęcia,
jakiego rodzaju był to krzak.
Ale
to było nieważne w porównaniu z tym, że Sehun kojarzył tę roślinę z uczuciami,
a wszystko, co wiąże się z emocjami jest warte zapamiętania.
**
Był
w Wersalu od niedawna i ów niedawno wystarczyło, by po jego głowie
zaczęła krążyć melodia – niezidentyfikowana, przepełniona subtelnością i
spokojem – do której nie potrafił dopisać kontynuacji. To go strasznie
frustrowało i właśnie dlatego, starając się pozbyć z głowy natłoku myśli,
krążył po mieście, odkrywając coraz to piękniejsze zakątki tego miejsca.
W
samotności palił leniwie chudego waniliowego papierosa, odpinając w pewnej
chwili jeden z guzików swojej koszuli – była w kolorze mięty i po prostu kochał
ją nosić nawet w dni takie jak tamten, kiedy było niesamowicie parno i duszno.
Z
jedną dłonią schowaną w kieszeni jasnych spodni przechadzał się po kolejnym
urokliwym osiedlu. Wszystko tu wyglądało jak odcięte od rzeczywistości i Oh
Sehun marzył, by wniknąć w tę magiczną atmosferę całym sobą - żeby przeniknęła
go do szpiku kości.
Właśnie
tamtego dnia zobaczył je po raz pierwszy – były szykowne, pokryte jasnoróżową
farbą, która być może kiedyś miała ciemniejszy kolor, lecz czas i deszcz zmyły
jego głębię – i akurat w momencie, w którym zawiesił na tych drzwiach wzrok,
otworzyły się.
W wejściu stanął mężczyzna z papierosem między
palcami. Azjata. Miał na sobie czarne zwężane spodnie, poplamione tu i ówdzie,
ciemny tank top i zdecydowanie za dużą jeansową koszulę, którą zdobiły
różnokolorowe plamy. Jego przydługa, ułożona w przedziałek, miedziana grzywka
rozsypywała się na czole i przysłaniała nieco oczy.
-
Przepraszam, czy ma pan może ognia? – mężczyzna zapytał cicho, kiedy Sehun nie
mógł oprzeć się myśli, że patrzy na kogoś niesamowitego.
-
Och – sapnął, zaskoczony otrzymaniem nagłego odzewu - tak, oczywiście – odpowiedział w końcu,
poszukując w kieszeniach zapalniczkę.
Kiedy
przemierzył dzielącą ich odległość, odpalił ją i przybliżył w końcu do zniecierpliwionego
mężczyzny. Sehun pomyślał, że cholernie musiało chcieć mu się palić.
-
Dziękuję – powiedział, wypuszczając jednocześnie nikotynowy dym z ust. Miał
przyjemny dla ucha głos. – Szuka pan czegoś?
-
Weny.
-
I co?
-
Nic.
-
Może to przez pogodę? – Zaciągnął się mocno papierosem, a potem wydmuchnął
zabójczą mgiełkę i zakaszlał cicho w swoją dłoń.
Sehun
patrzył na niego w ciszy przez dość długą chwilę. To, co powiedział wydawało mu
się być po prostu absurdalne.
-
A może to po prostu ja?
Rozejrzał
się dookoła siebie. Mały chudy krzaczek posadzony tuż przy budynku, niedaleko
drzwi, rzucił mu się w oczy. Jednak paradoksalnie mimo całej swej kruchości,
zachował swoją naturalną, głęboką i zdrową zieleń. W ten sposób żałośnie
przypominał Sehunowi wszystkich ludzi, którzy pomimo bagna w jakim tonęli, na
zewnątrz zachowywali zimną krew, udając przed innymi kogoś, kto znakomicie
radzi sobie z życiem. Uśmiechnął się sam do siebie, nie wiedząc, skąd wzięły
się u niego takie przemyślenia.
-
A wystawa? – odezwał się w tym czasie nieznajomy. Połowa jego papierosa zdążyła
już zniknąć i Sehun pozwolił sobie stwierdzić, że albo był sfrustrowany, albo
długo nie palił. A może to było za sprawą i tego, i tego.
-
Jaka wystawa?
-
Sztuki. Jest chyba do jutra. Podobno inspirująca.
-
Był pan? – Tak, to było zdecydowanie znaczące pytanie.
-
Byłem.
-
I co?
-
Nie zainspirowała mnie ani trochę. Ale wystawili obrazy Picasso. Dali i Van
Gogh też byli, więc może jednak warto iść.
-
Nie lubię chodzić sam.
Te słowa
wywołały rozbawienie u jego rozmówcy. Schował bladą dłoń do kieszeni spodni i
zaśmiał się dźwięcznie. Barwa jego głosu załaskotała uszy Sehuna, sprawiając,
że nie mógł oprzeć się wrażeniu, że to jedna z najpiękniejszych melodii, jaką
kiedykolwiek słyszał. Poczuł się jak nastolatka zauroczona kimś, kogo widzi od
dziesięciu minut i sam miał wielką ochotę roześmiać się na cały głos.
-
Więc co pan tutaj robi? – I wszystko jasne.
-
Nie mam zielonego pojęcia – odpowiedział bezradnie i zaciągnął się papierosem
po raz ostatni, postanawiając, że już wystarczy. Przynajmniej na razie.
-
Muszę kupić pędzle. Mogę panu potowarzyszyć.
-
Więc jednak artysta – pomyślał Sehun. Właśnie tak mu się zdawało, kiedy
zobaczył to poplamione ubranie i chociaż to mógł być zwyczajny człowiek, który
samodzielnie maluje na przykład ściany w domu, ten mężczyzna nie pasował mu na
takiego. Miał w sobie coś, co podpowiadało Oh, że patrzy na świat nieco
inaczej, właśnie tak, jak patrzą na to malarze.
Poczuł
dziwne mrowienie w rękach, kiedy nieznajomy podniósł niemalże porcelanową dłoń
i zgarnął nią niesforne kosmyki grzywki do tyłu. Czuł, że na chwilę odebrało mu
mowę. Był po prostu oczarowany – nie wiedział czym oraz dlaczego, ale był. Nie
miał co do tego wątpliwości.
-
Brzmi jak naprawdę dobra propozycja. Więc chodźmy.
W
odpowiedzi dostał jedynie uśmiech i była to najlepsza odpowiedź, jaką mógł
otrzymać.
**
Sehun
nie poszedł na wystawę, a jego towarzysz nie kupił pędzli. Oh miał wrażenie, że
obaj wiedzieli, że tak się stanie już w momencie, kiedy postawili pierwszy
wspólny krok. Zawędrowali w głąb tego magicznego miasta, pochłonięci rozmową,
która była kompletnie pozbawiona spójności.
A
kiedy zeszli na temat muzyki, Sehun czuł, że może pokazać się z tej lepszej
strony. Nie wiedzieć czemu aż tak bardzo mu na tym leżało.
Opowiadał
o tym, jak cudownie jest czuć pod palcami gładkie klawisze fortepianu i że nic
nie równa się z uczuciem, które towarzyszy muzykowi, kiedy spod jego ręki
wreszcie wychodzi coś, co spędziło mu sen z powiek kilka nocy pod rząd. Han
słuchał go z wielkim zaangażowaniem, na jego twarzy malowało się skupienie, ale
jego oczy nieco zgasły i Sehun zatracił się w ich głębi na kilka minut
całkowitego milczenia, kiedy obaj chyba próbowali zebrać myśli.
Panująca
na zewnątrz temperatura zaczynała ustępować w zaskakująco szybkim tempie, jakby
zachodzące słońce ciągnęło ją wraz z sobą w nicość i Oh cieszył się z tego powodu,
ponieważ wreszcie mógł zaciągnąć się rześkim powietrzem tego miasta, chociaż
ono samo zeszło na drugi plan, zepchnięte tam przez osobę, która towarzyszyła
muzykowi.
Rozmawiali
jeszcze przez długie godziny, pokonywali niezliczoną ilość wąskich alejek i
brukowanych chodników, mijając mnożącą się w oczach liczbę kolorowych kamienic
i małych, przytulnych domków i dopiero po tak długim czasie Sehun dowiedział
się, że nieznajomy nazywa się Lu Han. I to była jedyna rzecz, jaką o nim
wiedział, ponieważ mimo tego, że Han opowiedział mu o naprawdę wielu sprawach,
żadna z nich nie nawiązywała do niego samego zupełnie jakby jego osoba nie była
warta żadnych słów i właśnie tym Oh był zawiedziony, ponieważ od Lu Hana biło
coś, z czym jeszcze nigdy wcześniej nie miał do czynienia i to go niesamowicie
fascynowało. Zachłannie łaknął każdego słowa, które usłyszał, szukając w nim
jakiejś podpowiedzi, czegoś, co przybliżyłoby go do tego niesamowitego
człowieka choćby o milimetr. Ale Han wydawał się być kimś, kto nie dopuści do
siebie nikogo tak długo, aż sam nie będzie miał na to ochoty.
Pora
robiła się coraz późniejsza jakby z sekundy na sekundę. Było to kwestią kilku
zdań i dwóch uśmiechów, aby zegarek wskazał jedenastą wieczorem. Sehun był
zaskoczony, Han wręcz przeciwnie.
-
Tutaj już tak chyba bywa – powiedział, prostując nogi, kiedy rozłożył się
wygodniej na zimnej drewnianej ławce.
-
Co masz na myśli?
-
Paryż pochłania miłość, a to miasto pochłania wszystko inne. Czas, słowa, nastroje,
dźwięki. Nic, co tu powstało, nie wyjdzie stąd w całości. Każda nuta, którą
stworzysz w tym miejscu pozostanie w jakimś stopniu własnością Wersalu na
zawsze. W tym miejscu idzie się zatracić, nie mając o tym najmniejszego
pojęcia. Nie ma się na to wpływu, dlatego nie dziwię się, że jest już tak
późno. – Słuchając jego słów, Sehun pomyślał, że gdyby tylko mógł, skomponowałby
melodię, która brzmiałby jak ten fenomenalny głos.
-
Najwidoczniej pochłonęło też moje umiejętności stworzenia czegokolwiek.
-
To jest akurat rzecz, którą niebawem ci odda. Musisz mieć jedynie coś, co
sprawi, że będzie do tego skłonne.
-
Czyli co?
-
Nie wiem, przepraszam.
Sehun
spojrzał w górę. Księżyc oświetlał atramentowe niebo. Była pełnia i wiedział,
że nie zaśnie tej nocy. Pocieszył się myślą, że może dzięki bezsenności uda mu
się wreszcie dopisać ciąg dalszy do tej przeklętej melodii, która dręczyła go
jak najstraszniejsze wspomnienia.
Han
odwrócił twarz w jego stronę i otworzył usta, chcąc coś powiedzieć, ale w
ostatniej chwili zamilkł, a dłoń, którą zdążył unieść, opadła bezradnie na jego
uda. Oh spojrzał na niego pytającym wzrokiem, ale nie otrzymał żadnej
odpowiedzi.
-
Chciałeś coś powiedzieć – mruknął niemal szeptem. Cisza, w której pogrążyło się
miasto pochłonęło i jego, sprawiając, że bał się powiedzieć coś głośno w
obawie, że cała harmonia, którą stworzyła ciemność, legnie w gruzach.
-
No tak, ale nie wiem, co dokładnie.
-
Nie wiesz czy nie chcesz powiedzieć?
-
Jedno i drugie.
-
Chciałeś o coś poprosić? – Strzelił.
-
Ta. – I trafił.
-
Więc słucham.
-
Chciałem poprosić, żebyś powiedział ,,tak’’, kiedy zapytam, czy nie wrócisz
dziś do domu, tylko zostaniesz ze mną.
Sehun
uśmiechnął się subtelnie, czując nagły przypływ ciepła, kiedy pokiwał
potwierdzająco głową.
**
Atmosfera,
która panowała w domu Luhana biła na głowę każdą inną, z którą Sehun jak dotąd
się spotkał. Wszędzie roznosił się przyjemny zapach farby i coś jeszcze, coś
niezidentyfikowanego, czego nie dało się opisać słowami i do niczego przypisać.
Ale idealnie komponowało się z jałowymi kolorami, które królowały na ścianach i
z poczuciem zimna, które towarzyszyło wszystkim pomieszczeniom.
-
Więc jednak jesteś malarzem – powiedział jakby sam do siebie, lustrując
wzrokiem sztalugi porozstawiane w całym domu. Było ich pełno, w miejscu, które
powinno być chyba salonem, a wyglądało jak wielka pracowania, znajdowała się ich
największa ilość.
-
Chyba.
-
Chyba?
-
Nie znam definicji słowa ,,malarstwo’’, a już tym bardziej pojęcia ,,malarz’’. Nie
wiem, czy mogę nazwać się malarzem. W sumie to skomplikowane, ponieważ malarzem
może być każdy i nikt – to artystą trzeba się urodzić. Ale ja nie myślę o byciu
nim, kiedy sięgam po pędzel. Nie rozważam, czy to, co wyjdzie spod mojej ręki
spodoba się innym, kiedy staję przed sztalugą. Po prostu zaczynam wtedy
rozmyślać bardziej obrazowo. Wszystko, co pojawi się w mojej głowie odtwarzam
na płótnie. Mój umysł zaczyna funkcjonować w inny sposób – nie skupiam się na
słowach, skupiam się na wyobrażeniach. I wcale nie wiem, czy właśnie tak
zachowują się malarze.
-
Myślę, że tak właśnie zachowują się malarze.
-
W takim razie, jeśli chcesz, uważaj, że nim jestem.
Rozejrzał
się z dookoła siebie, aż jego wzrok nie natrafił na Hana i wtedy się zatrzymał.
W mdłym świetle żarówki, która oświetlała pomieszczenie wyglądał na zmęczonego,
kiedy podszedł do jednej ze sztalug. Stojące na zewnątrz lampy, niemal
naprzeciwko okna, odbijały się złociście w jego rozbieganych oczach.
Sehun
z trudem oderwał od niego wzrok, by przyjrzeć się z uwagą regałom. Roiło się na
nich od kolorowych okładek, pastelowych kopert, różnego rodzaju rękopisów i
rysunków. Wszystko wyglądało na stare i wyblakłe, przesiąknięte magią
przeszłości.
-
Mam wrażenie, że ten dom jest po brzegi wypełniony wspomnieniami – powiedział,
przejeżdżając palcem po jasnoróżowym grzbiecie jednej z grubych książek.
Spojrzał pytająco na Luhana, a kiedy uzyskał pozwolenie, wyciągnął ją.
Mitologia.
-
Tak, dlatego go nienawidzę.
-
Chcesz o czymś porozmawiać?
-
Nie. To są te rzeczy, o których nie chce się mówić. Nawet nie czuję takiej
potrzeby. Może kiedyś, ale na pewno nie dzisiaj.
Może
kiedyś zabrzmiało dla Sehuna jak nie mam zamiaru zapomnieć o tobie za
tydzień. Poczuł jak ta myśl przegania niepokój, który zaczął czaić się w
nim na myśl, co będzie rano, jutro, za miesiąc.
Jednocześnie
poczuł się naprawdę dziwnie, nie mogąc przed samym sobą wytłumaczyć tego, co
się z nim dzieje i czemu całkiem obca mu osoba budzi w nim w tyle emocji.
Właśnie, uczucia. I to w dodatku takie, jakich nie czuł od tak dawna.
-
Tylko proszę, nie uważaj mnie za kogoś, kto chce cię wykorzystać, bo zapraszam
cię do domu na noc, chociaż ledwo, a nawet wcale się nie znamy. To wina tego,
że po prostu potrzebuję trochę towarzystwa, czegoś tak cholernie prostego i
ludzkiego, do czego nie jestem przyzwyczajony. I dziwnie się z tym czuję, ale
masz w sobie coś, co pomaga mi się wyciszyć. I to wszystko jest dla mnie takie niecodzienne
i nowe, i… - nie dokończył, ponieważ Sehun podszedł do niego i po prostu objął
go, wzdychając cicho.
-
W porządku – powiedział kojąco. Han nie musiał mu niczego tłumaczyć, ponieważ
najwyraźniej obaj czuli to samo.
Później
dwie godziny spędzili na rozmowie o nastrojach. Oparci plecami o zimną ścianę,
siedzieli na wspólnym łóżku, mówiąc o tym, jak źle było im obu w ostatnich
dniach, jak wiele rzeczy ich drażniło, jak desperacko próbowali od tylu spraw
uciec.
Z
każdym ich kolejnym słowem coś zaczynało się pogłębiać. Zdania, które
wypowiadali w swoją stronę były jak obwiązane wokół ich ciał liny, które
zaciskały się, sprawiając, że byli coraz bliżej siebie. Han zaczynał coraz
bardziej się otwierać i z tego powodu nieświadomie próbował odepchnąć ich od
siebie. Nie wiedział dlaczego, Oh też nie miał o tym zielonego pojęcia.
Aczkolwiek mimo wszystkich tych upartych gestów, sam jednocześnie brnął dalej i
paradoksalnie chciał, by liny zaciskały się. Sam pokonywał odległości dzielące
ich umysły, które sam tworzył i rujnował dystans tylko po to, aby sekundę
później znowu zacząć go budować. W swoim zachowaniu z każdą chwilą zaczynał
coraz bardziej przypominać Syzyfa. Wtaczał z wysiłkiem wszystko, co miało ich
od siebie odrzucić na szczyt wspólnych myśli, ale wystarczyła chwila nieuwagi,
tuż przy linii mety, by jego starania legły w gruzach – by znowu zaczął patrzeć
na muzyka w inny sposób i musieć wrócić na start.
Sehun
zapamiętał tylko to i nutę zapachu truskawkowej świeczki zapachowej oraz fakt,
że wschodziło słońce, kiedy zasypiali.
**
Kiedy
otworzył oczy, czuł, że dzień już dawno się rozpoczął; że wszyscy weszli już w
swój dzienny obieg, a on był jedną osobą, która obudziła się tak późno.
Następnie zarejestrował, że Luhana nie było obok i przez chwilę pomyślał, że
może to wszystko jedynie mu się śniło, a zachwycający malarz o pięknym głosie,
niesfornych, niemal wiewiórczych, włosach i ciepłych jak roztopiona czekolada
oczach nie był prawdziwy. Ale przecież miejsce, w którym się znajdował nie było
jego domem. Tutaj cały czas pachniało farbami, było chłodno, a w rogu sypialni
stała sztaluga, płótnem zwrócona ku ścianie, jakby nie była warta uwagi.
Więc
pomyślał, że może jest w kuchni, ale potem okazało się, że była to tylko
pomyłka. Mężczyzna stał na środku salonu-pracowni z pędzlem w dłoni. Jego
wprawiona w lekkie ruchy ręka pozostawiała po sobie pudrowe, gładkie
pociągnięcia na białej fakturze. Sehun nie wiedział, czy powinien mu
przeszkadzać, więc stał w wejściu, zapinając swoją rozpiętą do połowy koszulę.
Obserwował jak Han, balansujący gdzieś poza granicami rzeczywistości, tworzy,
nie odrywając wzroku od płótna i właśnie wtedy go natchnęło.
Letnie
słońce, skowyt ptaków, błękitne niebo zdobione potężnymi śnieżnobiałymi
chmurami i punkt, który to wszystko napędza – pasja wymieszana z powagą,
muśnięta nutą desperacji, owinięta pięknem.
Z
prędkością światła odnalazł kawałek papieru i wieczne pióro. Narysowawszy na
całej długości kartki prowizoryczną pięciolinię, zaczął kreślić na niej w
pośpiechu niedbałe nuty, bojąc się, że chwila przerwy wystarczy, by to, co
rozbrzmiało w jego głowie nieodwracalnie przepadło.
Poczuł,
że to właśnie to, o czym mówił Han. Wersal powoli oddawał mu wenę, skłoniony do
tego faktem, że Sehun wreszcie zaczął czuć, zupełnie jakby Paryż miał w
tym swój mały udział. Te miasta żyły i trzymały pieczęć nad wszystkim, co
działo się w ich zasięgu. Odbierały kawałki duszy oziębłym sercom i oddawały je
dopiero, kiedy zaczynał rodzić się w nich płomyczek ciepła. Właśnie tak było i
Oh wiedział, że Lu Han również był o tym święcie przekonany.
Zanim
wyszedł, zostawił Hanowi małą karteczkę z adresem i usprawiedliwieniem, że
poszedł do domu, aby tworzyć. Miał cichą nadzieję, że Lu przyjdzie.
**
I
przyszedł.
Słońce
chyliło się już ku zachodowi, a Sehun od kilku godzin siedział przy fortepianie
i na przemian kreślił i zapisywał kolejne nuty na położonej naprzeciwko niego
pięciolinii. Palce zaczynały boleć go od ciągłego naciskania na klawisze, a
szklanka wódki stała na gładkiej powierzchni instrumentu do połowy opróżniona.
Ale on sam nie czuł się ani trochę zmęczony, wręcz przeciwnie, miał wrażenie,
że jest w stanie spędzić w tym miejscu całą noc.
Fortepian
stał na samym środku dość dużego salonu. Ciemny odcień błękitu współgrał z
jasnymi drewnianymi meblami, tworząc idealną dla oka ich właściciela harmonię.
Na ścianie równoległej do masywnego starodawnego okna wisiała stara
nieużywana od wieków gitara akustyczna.
Nie wiedział dlaczego przestał na niej grać, ale od kilku lat nie musiał jej
dotykać. Wystarczyło mu, że na nią patrzył.
Po
raz kolejny skreślał kilka nut z rzędu, które przestały pasować mu do całości,
kiedy usłyszał dzwonek, który z echem rozniósł się po jego pogrążonym w półmroku
mieszkaniu. Wstając, zarejestrował, że zapomniał poodsłaniać zasłony i rolety.
Otworzył
drzwi i zupełnie jak nastolatek, którym był lata temu, zapomniał jak się
oddycha, ponieważ Lu Han stał tam, uśmiechając się nieśmiało. Jego sylwetka
kąpała się w załamujących się promieniach słonecznych, które przedzierały się
uparcie przez kłęby chmur. Niebo za nim mieniło się odcieniami różu i
pomarańczy, gdzieniegdzie muśnięte jeszcze pozostałościami dziennego błękitu i
Sehun zastanawiał się, czy istnieje piękniejszy widok, niż ten, który właśnie
się przed nim prezentuje.
-
Więc dobrze trafiłem – powiedział jakby sam do siebie. Oh otworzył drzwi
szerzej i wpuścił go do środka. – I jak ci idzie? – zapytał, wchodząc wraz z
Sehunem do salonu. Uśmiechnął się na widok porozwalanych wokół fortepianu
kartek.
-
Dość, że tak powiem, intensywnie – Oh odniósł się do tego, co skupiło na dłużej
uwagę mężczyzny. – Ale idę w dobrym kierunku.
Han
pokiwał głową z uśmiechem i był to ten rodzaj uśmiechu artysty, który doskonale
rozumie to, co słyszy. Potem podszedł do niewielkiego stolika, by zamknąć
butelkę wódki, która na nim stała, tłumacząc, że przecież w przeciwnym razie
wywietrzeje.
Sehun
w tym czasie zdążył ponownie usiąść przy fortepianie i Lu przez kilka
następnych minut obserwował go z uwagą. Patrząc na tego mężczyznę, widział coś,
czego nie dostrzegał jeszcze nigdy w nikim. Coś składającego się z fascynacji,
nastoletniego zauroczenia i czegoś jeszcze, jakiejś nieznanej mu mieszanki
wybuchowej. Było mu to tak obce, że aż sam nie do końca w to wierzył.
-
Zawsze chciałem potrafić zagrać coś fortepianie – powiedział z niemym wyrzutem,
wciąż niezadowolony z tego, że los nie podarował mu daru panowania nad tym
pięknym instrumentem. Mówiąc to, podszedł do Oh i położył rękę na jego spiętym
ramieniu.
Delikatnie
zacisnął palce na miękkim materiale jego koszuli. Nie tej samej, którą miał na
sobie ubiegłego dnia oraz o poranku. Ta miała malinowy kolor i była bardziej
przyjemna w dotyku. Han zauważył, że Sehun zdążył całkowicie doprowadzić się do
porządku po tej spontanicznej nocy spędzonej poza domem. Zapach jego perfum
stał się znów bardziej intensywny, a włosy, choć niesforne, wyglądały na
perfekcyjnie ułożone, zupełnie jakby każdy element ich nieładu był precyzyjnie
zaplanowany.
Muzyk
poprosił, aby usiadł obok niego, a kiedy to zrobił, skupił na nią całą swoją
uwagę.
- Więc spróbuj
– Sehun zaproponował beztrosko, jakby była to najprostsza rzecz na świecie.
- Nie umiem.
- Ale przecież
możemy udawać.
Był to
najpiękniejszy sposób udawania, jakiego malarz kiedykolwiek doświadczył, kiedy
Oh kazał mu położyć palce na klawiszach, a potem zręcznie kierował jego dłońmi
z taką łatwością, jakby fakt, że palce, którymi manewrował nie należą do niego
wcale nie był problemem.
Wybrał
spokojną melancholijną melodię. Nie czytał z nut, miał je w swojej głowie.
Opierał brodę na ramieniu Lu Hana, mając półprzymknięte oczy. W pewnym stopniu
zamknięty w swojej wyobraźni, miał wrażenie, że cały pokój zaczyna wirować, a
tylko oni wciąż stoją w miejscu, niemożliwi do poruszenia.
A kiedy
delikatne dźwięki przestały przecinać powietrze, obaj czuli się tak, jakby
minęła cała wieczność. Na rękach Hana pojawiła się gęsia skórka, zdradzały to
podciągnięte do łokci rękawy czarnego swetra, który miał na sobie. Sehun
przejechał niemal nieodczuwalnie opuszkami palców po odsłoniętym miejscu,
wysyłając do kręgosłupa Lu serię dreszczy. Drugą ręką wciąż go obejmował,
przykrywając jego dłoń swoją własną, kiedy przybliżył twarz do jego twarzy,
delikatnie muskając wargami linię jego szczęki, zanim zdobył się na złożenie na
jego policzku motylego pocałunku.
Wszystko stało
się ciche i spokojne, kiedy oparł głowę o jego szyję i przyciągnął do siebie
jeszcze bardziej, zamykając w żelaznym uścisku – tak ciepłym, że temperatura
letniego ciepłego wieczora nie mogła się z nim równać.
- Jeśli każde
udawanie wyglądałoby w ten sposób, to mógłbym udawać całe życie – Han przerwał
panującą między nimi ciszę, ale klimat, który stworzyli, wcale nie opadł.
**
Tą noc obaj
spędzili samotnie. I Sehun czuł się dziwnie za sprawą dwóch rzeczy: po pierwsze
- źle było mu z tym, że Hana nie ma obok, a po drugie – sam był zdziwiony
faktem, że wystarczyła jedna noc spędzona z przypadkowo spotkanym malarzem, aby
odzwyczaił się od wieczornej samotności, która towarzyszyła mu od bardzo,
bardzo dawna.
Ale tworzył
zawzięcie przez cały ten czas, kiedy księżyc królował na niebie. Wdychając
świeże powietrze przesiąknięte specyfiką pogrążonego w śnie miasta, które
wpadało do salonu przez otwarte na oścież okno, grał godzinami. Lekki wiatr
poruszał co jakiś czas granatowymi firankami, a Sehun sięgał co kilkadziesiąt
minut po malutki łyk wódki.
Nim się
obejrzał słońce znowu pięło się po niebie ku górze, zastępując srebrny blask
księżyca swoim złotym światłem. Wyszedł z kilkugodzinnego transu później, niż
oczekiwał, ponieważ zegar ścienny podpowiadał mu, iż jest już dziesiąta
osiemnaście i kiedy zauważył to, jego piosenka była już prawie gotowa. Ostatnie
kończące ją wersy grały mu w głowie cichą melodią, ale postanowił odłożyć je na
później.
Czuł się
zmęczony. Po raz pierwszy od długiego czasu czuł się na tak niesamowicie
zmęczony, że kiedy wstał od instrumentu, w pierwszej chwili odnosił wrażenie,
że nie ma siły, by ustać na nogach. Jednocześnie bolały go niemal wszystkie
kości i minęło niecałe pięć minut, zanim zdołał dojść do kuchni.
Wypił w
pośpiechu mocną kawę bez mleka i umył szklankę po alkoholu. Sen był ostatnią
rzeczą, o której myślał.
Wychodząc, Han
powiedział mu, że chciałby, aby Sehun odwiedził go następnego dnia. Dodał
również, że ma po prostu wejść, bez fatygowania się o pukanie, ponieważ jeśli
będzie malował, to najzwyczajniej w świecie mu nie otworzy. I tylko to chodziło
mu po głowie.
Drogę do
różowych drzwi przebył tak, jak chodzą ludzie, którzy odwiedzają jakieś miejsce
od dzieciństwa - jakby drogę nie od dziś znał na pamięć.
Poświęcił
nieco uwagi małemu krzaczkowi, który wciąż tam stał. Nie wyglądał lepiej ani
gorzej – prezentował się tak samo i z jakiegoś powodu Oh zaczął zastanawiać
się, czy ma się z tego cieszyć czy może być zmartwionym.
Z mieszanymi
uczuciami zauważył, że w przeciągu tych kilkunastu minut zaczęło się chmurzyć.
A później
ostrożnie nacisnął na klamkę. Drzwi ustąpiły natychmiast, otwierając się
bezszelestnie. W domu Luhana panowała niemal całkowita cisza, zakłócana jedynie
przez dźwięk kroków Sehuna.
Powędrował
wprost do salonu, ponieważ strzelał, że właśnie tam zastanie malarza. I nie
chybił.
Jedna ze
sztalug stała przy oknie, a Han tuż obok niej, opierając się dłońmi o parapet
ze spuszczoną głową. Ten widok go zaniepokoił.
- Han? –
zapytał cicho i bez przekonania, zupełnie jakby mówił do ściany.
Mężczyzna
odwrócił się i Oh musiał przyznać, że nie wyglądał najlepiej. Jego włosy były w
jeszcze większym nieładzie niż zwykle, pod oczami widniały dobrze widoczne
sińce.
- Już jesteś –
stwierdził. Przeczesał obiema dłońmi swoje włosy, zarzucając je do tyłu i
odetchnął głośno, próbując wyrównać oddech.
- Co się
stało? – Podszedł do niego tak blisko, że jeszcze centymetr, może dwa, a
zupełnie by na niego napierał.
- Czułeś się
kiedyś przytłoczony własną sztuką, Sehun? – zapytał z niemą desperacją. Muzyk
zmarszczył brwi.
- Nie. A ty
właśnie tak się teraz czujesz?
-
Najwidoczniej.
- Dlaczego?
- Widzisz te
wszystkie obrazy? – Wskazał na mnożące się w oczach dzieła sztuki. – To ludzie.
- Ludzie?
- Tak. Każdy
człowiek przybiera jakąś formę, dowolną barwę, ciepły lub zimny nastrój, który
od niego bije. Wszystkie jego cechy albo idealnie z nim współgrają i gładko
przylegają do płótna, nie będąc nadmiernie zauważalnymi, albo są tylko ciężką
warstwą farby. Każdy człowiek ma w sobie ocean, wschód słońca, niebo, kwiaty,
zieloną łąkę czy cokolwiek innego. Do wszystkiego, co stworzyłem zainspirowali
mnie ludzie, których spotkałem.
Sehun spojrzał
na stojący w rogu pomieszczenia obraz. Przedstawiał pogrążony w ciemności nocy
rynek jakiegoś miasta, nad którym sennie czuwał jedynie przysłonięty w połowie
przez chmury księżyc.
- Hm – mruknął
cicho – a co z tamtym?
- Nic, do
czego warto wracać.
-
Chyba jednak warto do tego wracać, skoro tak strasznie wyróżnia się od
pozostałych.
-
Nie wiesz, dlaczego się wyróżnia?
-
Domyślam się.
-
Artyści nie tworzą niczego dobrego, dopóki sztuka nie staje się dla nich
ukojeniem. I ze mną naprawdę było tak samo. Jej imię cały czas siedzi w
najciemniejszym zakątku mojego umysłu i staram się udawać, że go nie pamiętam,
bo nie chcę, żeby znowu wyszło z moich ust. Ale miała piękne blond włosy, które
uwielbiała związywać w warkocze. I lubiła koszule i wstążki. A ja to kochałem.
Chociaż nie wiem, czy ją też kochałem. Jednak chciałem, żeby była tylko moja i
żeby nikt inny na nią nie patrzył, ale to chyba tylko dlatego, że nigdy nie
byłem dla kogoś najważniejszy. Dla niej właśnie taki się stałem i traktowała
mnie jak kogoś, z kim będzie do końca świata, dopóki nie odeszła i nie
zostawiła mnie z tym gównianym poczuciem, że jednak nic nie znaczę. Jedyne
czego potrzebowałem w życiu to czuć się ważnym i ona mi to zapewniła, a potem
bezlitośnie odebrała. Ale to, jak do niej podchodziłem było cholernie
egoistyczne - na tyle, że nawet nie chciałem jej szukać i próbować odzyskać.
Nie, ja na pewno jej nie kochałem, po prostu trochę tęskniłem za tą
świadomością, że ktoś skoczyłby za mną w ogień. Rozumiesz już? Ten obraz był
jednym z moich pierwszych, które zacząłem malować tak… naturalnie. I słowa
,,Prawdziwy artysta to cierpiący artysta’’ wtedy idealnie mnie opisywały.
Nienawidzę tego obrazu całym sercem, bo przypomina mi, jak czułem się, kiedy
zniknęła, jak pusto mi było bez jej rzeczy pałętających się po moim domu.
Obrazuje to, że pierwszy raz tak cholernie bolała mnie czyjaś strata i to
dlatego jest pogrążony w najciemniejszych barwach. Ona pomogła mi spojrzeć na
ludzi jak na obrazy i tego też nienawidzę, ponieważ człowiek musi mnie opuścić,
żebym mógł zobaczyć, kim był naprawdę. Nie ma nic gorszego niż malowanie o tym,
co było, ale przeminęło i zostało w przeszłości razem z kawałkiem mnie, ale nie
potrafię malować inaczej. Tak samo bardzo nie znoszę faktu, że patrzę na ludzi
przez pryzmat tego, jaki obraz powstałby z moich wspomnień o nim.
Han
mówił jeszcze długo, długo po tym, ale poprosił Sehuna w pewnym momencie, żeby
po prostu przestał słuchać, bo musi się wygadać i równie dobrze może zrobić to
do powietrza, tak jak zwykł to robić wcześniej. I Sehun naprawdę przestał.
Zatopił się w głębi jego oczu, w których gromadziły się łzy, w jego głosie,
który pieścił jego zmysł słuchu muzyka z każdym słowem; zatracił się w sposobie
z jakim się poruszał, kiedy zaciągał się papierosem i to, że nawet dym
nikotynowy, który wypuszczał za okno wyglądał jak dzieło sztuki tylko dlatego,
że wypływał z ust tego pięknego człowieka.
A
potem tylko wyrzucił niedopałek wprost w lejący się z nieba deszcz i podszedł
do Sehuna. Usiadł sfrustrowany obok niego, ciężko oddychając. Oh wyciągnął rękę
w jego stronę i pogładził jego porozrzucane na wszystkie strony włosy, kiedy
ten oparł głowę na jego ramieniu.
-
Pada – Han powiedział bez emocji, jakby to, co wylewało się z niego przez
ostatnie kilkadziesiąt minut było tylko złudzeniem.
-
Może to i lepiej.
-
Jesteś muzykiem. Lubisz deszcz?
-
Chodzi ci o dźwięki, jakie tworzy?
-
Jeśli tak to rozumiesz, to tak. Właśnie o to chodzi.
-
Tak, lubię. Chociaż czasem są uciążliwie.
-
Na przykład kiedy?
-
Kiedy chcę zebrać myśli.
Luhan
nic nie odpowiedział, nawet się nie uśmiechnął. Jedynie przymknął oczy, mocniej
przylegając ciałem do boku Sehuna, wyrównując swój wciąż nierównomierny oddech.
**
Po
dwóch tygodniach od ich przypadkowego spotkania i rozmowy rozpoczętej
zapominalstwem Hana nawet w takich momentach, jak chęć jak najszybszego
zapalenia papierosa, Oh Sehun zdążył przyzwyczaić się do obecności Lu Hana
zupełnie jak adoptowany pies, który zaaklimatyzował się w nowym domu w ciągu
kilku dni, zdążając przyzwyczaić się do obdarowywania go ciepłem i miłością.
Luhan
w tym czasie nie stworzył ani jednej smugi na swoim obrazie. Odstawił go pod
ścianę, tak jak wszystkie inne i pozwolił, aby rzucał się w oczy, wprawiając
człowieka w niespotykane drażniące uczucie, że chce się zobaczyć to dzieło w
całości, dopracowane w każdym calu. Za to piosenka Sehuna leżała już dumnie na
stojaku do nut przy fortepianie, skończona i piękna, napawająca niesłychaną
dumą swojego autora.
W
ciągu tych czternastu dni zdążyli również zrujnować dzielący ich dystans niemal
całkowicie, a Lu wydawał się już wcale z tym nie walczyć. Nie wiedzieć czemu;
może stwierdził, że tak będzie lepiej – pozwolić na taki rozwój wydarzeń, jaki
zaplanował sobie los – a może zwyczajnie się poddał. Wprawiało to muzyka w
niepokój, ale nie potrafił określić dokładnego powodu.
Kiedy
odwiedził Hana dokładnie w czternastym dniu ich znajomości, niebo było niemal
jednolicie pomarańczowe. Malarz siedział na parapecie przy otwartym na oścież
oknie i palił papierosa. Sehun obserwował, jak raz po raz zaciągał się dymem,
który następnie wydmuchiwał leniwie w powietrze. Lekki wiatr poruszał niemal
niedostrzeganie pojedynczymi malutkimi puklami jego włosów. Oh nie wiedział,
czy było to za sprawą sposobu w jaki światło padało na twarz i całą sylwetkę
Luhana, czy to sprawka czegoś, co Han miał w sobie od zawsze, ale czuł, jak
włosy jeżą mu się na ciele, kiedy na niego patrzył. Dreszcz przebiegł po całej
długości kręgosłupa muzyka, gdy ich spojrzenia wreszcie się skrzyżowały.
-
Wciąż nic? – zapytał, wzrokiem wędrując na niedokończony obraz.
-
Tak, wciąż. – Sehun jedynie westchnął, podchodząc bliżej. – Ale to nic. Chodzi
o to, żebym w ogóle go kiedyś skończył. Nieważne, czy dzisiejszej nocy, za dwa
dni czy za rok. – No tak, Han zawsze to powtarzał.
-
Ale coś chyba cię trapi, zgadłem? – Oparł się dłonią o parapet, stając bokiem
do Luhana. Czuł bijące od niego ciepło.
-
Chyba. Sam nie wiem.
-
Han, powiedz mi, co się dzieje – nalegał. Wyjrzał za okno, zapowiadała się
ciepła noc.
-
Po prostu nie chcę, żebyśmy byli przyjaciółmi, Sehun. Nie chcę powtórki z
rozrywki. Nie masz być dla mnie kimś takim, jak ona. Nie masz dawać mi tylko
pieprzonych powodów do budowania poczucia własnej wartości. Nie masz być dla
mnie. Masz być ze mną. I to głupie, bo przecież znamy się zbyt
krótko, ale w dzisiejszych czasach przecież wszystko jest głupie i niepoważne,
a to o czym ci właśnie mówię jest tym, czego chcę. Chcę budzić się obok ciebie
rano i wdychać twój zapach. Obserwować jak tworzysz muzykę i patrzeć na ciebie
jak na człowieka, który pokazuje światu coś cholernie pięknego, a jednocześnie
jest tylko mój. Chcę, żebyś śmiał się ze mną do kubka porannego soku
pomarańczowego i czuć twoje usta na mojej szyi. Przepraszam, jeśli wymagam zbyt
wiele, ale emocje to jedyna rzecz na świecie, nad którą nigdy nie będę potrafił
zapanować.
Oh
słuchał go z uwagą. Pochłaniał każde słowo, które wydobywało się z ust tego
cudownego mężczyzny i każde po kolei analizował. Kiedy wszystkie wypowiedziane
przez Luhana zdania skleiły się wreszcie w jedną spójną całość, Sehun czuł, że
była to jedna z tych rzeczy, które każdy człowiek skrycie chciałby kiedyś
usłyszeć.
Wziął
głęboki oddech, zanim zdobył się na, jego zdaniem, bardzo ryzykowny ruch.
Pochylił się nad niższym mężczyzną i układając dłoń na jego karku, pocałował go
– tak delikatnie, zmysłowo i niewinnie jak nigdy nikogo nie całował.
Dłoń
Hana zacisnęła się rękawie Sehuna, kiedy oddał leniwy pocałunek, nigdzie się
nie śpiesząc. Obaj nie mogli oprzeć się myśli, że ta sytuacja prezentowała się
wręcz idealnie. Zbliżyli się do siebie, stojąc pod oknem o zachodzie słońca,
poruszeni wiele obiecującym wyznaniem. Wokół nich roztaczał się zapach farby,
mieszający się ze świeżością letniego powietrza, a ich wargi pasowały do siebie
idealnie.
Umysł
Oh Sehuna był zbyt przyćmiony, aby na bieżąco rejestrować wszystkie
bodźce. Kiedy ocknął się z tej chwilowej
niepoczytalności, Luhan rozpinał guziki jego koszuli, a odgłosy napełnianej
wanny łaskotały jego uszy.
Woda
była ciepła, może nawet nieco zbyt ciepła. Jej temperatura pozostawiała po
sobie ślad w postaci skupiającej się na lustrze pary, ale nie była to rzecz,
która obchodziła teraz Sehuna.
Han
był ciekawszy. Kropelki wody połyskiwały na jego nieskazitelnym ciele, tworząc
widok, który zapierał muzykowi dech w piersi.
-
Mam wrażenie, że mogę opisać cię w trzech głupich słowach.
-
Ach tak? W jakich?
-
Dali, Van, Picasso.
-
Dlaczego?
-
Bo jesteś większym dziełem sztuki niż wszystkie ich obrazy razem wzięte.
Na
twarzy Lu Hana rozkwitł uśmiech, który jedynie utwierdził Oh w słuszności jego
słów. Czuł, że chce, aby sytuacje takie jak ta były dla nich czymś zupełnie
normalnym – aby ich wzajemne towarzystwo było najbardziej kojącą rzeczą na
świecie.
Luhan
przejechał palcem po mokrej piersi Sehuna i zaczepiając o jego przedramię,
sunął niżej, nie pozwalając, by umknęło mu żadne, nawet najmniejsze załamanie
mięśni. W jego oczach odbijały się promyki światła, sprawiając, że wzrok Hana
wyglądał jak najpiękniejsze na świecie perły.
-
Jesteś jak idealne płótno, Sehun. Takie, na którym nie trzeba malować blizn
przeszłości i bolesnej pustki.
-
Więc namaluj na nim coś innego.
-
Co?
-
Miłość, Han.
Nie
czekał na potwierdzenie swojej propozycji czy wyrażenie na nią zgody. Złapał
mężczyznę siedzącego naprzeciwko za nadgarstki i pociągnął w swoją stronę.
Dźwięk nagle poruszonej wody przeciął powietrze w tym samym momencie, w którym
palce Hana wplotły się między wilgotne włosy Sehuna.
Całowali
się tak, jakby właśnie od tego zależały ich życia. Jakby oddanie oddechu, który
sekundę wcześniej został odebrany ważyło o losach świata. Chociaż ich mały
świat właśnie się zatrzymał – na kilka dotyków i milion pocałunków, ponieważ
właśnie w ten sposób zaczęli liczyć czas.
**
To
wszystko było jedynie początkiem. Rozpoczęciem historii, w którą wplątał się
Sehun, kiedy otworzyły się przed nim różowe drzwi. Drzwi obok których stał
mały, delikatny krzaczek – małe ostrzeżenie.
Tak,
ostrzeżenie. Przed czym? Przed faktem, że, no właśnie, to wszystko było jedynie
historią. A każda historia ma swój początek i nieubłagalny koniec, który
nadchodzi prędzej czy później, a im bardziej przekoloryzowana jest historia,
tym trudniej pogodzić się z nadejściem jej końca.
Właśnie
dlatego Han nie wierzył w to, co mówił, a Sehun nie wierzył w to, co słyszał.
Złudnie próbowali udawać, że coś między nimi istniało, ale był to tylko wymysł
ich wspólnej wyobraźni – coś jak uczucie bycia śledzonym podczas samotnego
spaceru o późnej porze.
Właśnie
z tego powodu Oh nie mógł pozbyć się wrażenia, że patrzy na mały kruchy
krzaczek po raz ostatni, kiedy wychodził pewnego poranka z domu Luhana. Czuł
się dziwnie zmęczony i dziwnie smutny, a umysł podpowiadał mu, że już nigdy nie
otworzy ponownie różowych drzwi – że zamyka je za sobą na zawsze, bo już nigdy
tutaj nie wróci.
I
nie wrócił. W rzeczywistości chyba obaj skrycie tego chcieli i potrzebowali,
ale żaden z nich nie miał odwagi powiedzieć tego na głos. Właśnie z tego powodu
jakiekolwiek słowa wyjaśnień były zbędne.
Prawda
była po prostu taka, że Lu Han prawdziwie kochał jedynie sztukę, a Oh Sehun
kochał Lu Hana.
Ryczę :'( Bosze...to było takie smutne. Ogólnie to mój pierwszy komentarz tu, ale co się dziwować? Dopiero to znalazłam w poszukiwaniu weny :-) i znalazłam ją, za co bardzo dziękuję <3
OdpowiedzUsuńA wracając do ff, to szczerze jak na mój gust troche za bardzo poetycko napisane, jednak właśnie to sprawia, że jest cudowne. Po prostu nie potrafię opisać tego w odpowiednim słowie. Piękne i tyle :-)
Dobra yume...
OdpowiedzUsuńZapierdolę cię kiedyś, poważnie. To opowiadanie jest świetne i po prostu byłam w siódmym niebie, gdy mogłam w końcu przeczytać je w całości, bo ma w sobie to coś i po prostu... ugh... naucz mnie tak pisać ;-; ja cię w zamian nauczę robić okładki.
I dostałam podziękowania! Yay! Ale się nie dziwię, bo w końcu to zasługa mojego geniuszu (sena w wannie wyszła pięknie).
Nom, ale do sedna, Luhan jako malarz skradł moje serce i to, że malował, gdy ludzie go opuszczali. Po prostu cudne .-. Aż nie wiem co dalej napisać, bo wow, kawał dobrej roboty i gratulacje tobie, że tak wykreowałaś bohaterów.
"Prawda była po prostu taka, że Lu Han prawdziwie kochał jedynie sztukę, a Oh Sehun kochał Lu Hana. " kocham ten cytat, był taki na miejscu i mimo iż ranił moje serce to jest piękny.
Więc no tak, chyba tyle, znowu po przeczytaniu twojego ff byłam kupką emocji, ja nie wiem jak ty to robisz, ale rób tak dalej.
Hwaiting ♡
Twoja kook ♡
hi, yume.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, muszę cię mocno przeprosić za aż taką zwłokę, ale musiałam na spokojnie przetrawić wszystkie moje emocje i mam nadzieję, że ten komentarz będzie w miarę ogarnięty. Zacznijmy więc od początku.
szczerze mówiąc, od pierwszego akapitu wiedziałam, że to będzie coś. dvp ma w sobie niesamowitą magię sztuki, pięknego artyzmu, że aż po przeczytaniu tego ma się ochotę stworzyć coś. to cudowne i niespotykane, żeby zaledwie fanfik (do tego łanszot) powodował takie odczucia. Po raz kolejny głęboko ci się kłaniam.
O ile wydaje mi się, że większość ludzi zacznie wychwalać charakter Luhana, tak ja może zajmę się przybliżaniem Sehuna, bo to właśnie on usadowił się na dnie mojego serduszka i głośno woła o wzmiankę. Oczarował mnie od samego początku, zagubiony (?) muzyk, spotykający na swojej drodze innego artystę, jedynie w innej dziedzinie sztuki. Pałam do niego sympatią nawet teraz i jestem skłonna stwierdzić, że to najlepszy Oh Sehun, którego miałam przyjemność "czytać". Dzięki temu dvp staje się jeszcze lepsze. o ile to w ogóle możliwe.
Ostatnia scena po prostu zwaliła mnie z nóg, pozostawiając w otępieniu na długi czas. zastanawiam się jak można stworzyć takie cudo. Dobra robota, yume, cholernie dobra robota.
Bez wątpienia twój blog jest teraz jednym z niewielu, który mogę z czystym sercem polecić. Ośmielę się nawet powiedzieć, że jedynym.
// życzę ci dużo weny oraz chęci do pisania innych cudownych fanfików i zawsze będę chętna na małą dawkę spoilerów.
levi. ♥
Witaj~~!
OdpowiedzUsuńNa wstępie powiem, że nie mam pojęcia co mi do głowy strzeliło, że zaczęłam czytać DVP, bo opowiadania o Exo zupełnie mnie nie interesują... Po prostu kliknęłam z czystej ciekawości link na tt (sama dobrze znam ból, kiedy tworzysz coś, z czego jesteś dumna, a ludzie najzwyczajniej w świecie olewają komentowanie ;-;), i coś kazało mi mimo wszystko przelecieć wzrokiem po tekście, pozwolić kolejnym literkom zagarnąć nieco z nadmiernych pokładów mojego wolnego czasu. Chyba wiem, co to było... myślę, że artyzm to dobre słowo. Mam cholerną słabość do wątków artystycznych i nie potrafię obok nich przejść obojętnie, przestaje się liczyć zespół i pairing, kiedy w grę wchodzi sztuka. Przypuszczam, że właśnie wyczuwając motyw przewodni tego opowiadania, dałam mu się skusić. Ale do rzeczy...
Już sam początek jest intrygujący, podoba mi się tego typu kontrukcja opowiadania, gdzie zaczynasz od (jeszcze) niezrozumiałego dla czytelnika fragmentu, który potem przez cały czas siedzi gdzieś tam z tyłu głowy, nurtuje mnie, czeka, aż zrozumiem i spojrzę nań przez pryzmat zdarzeń. I tak właśnie było tutaj; czytając o przechadzającym się po mieście Sehunie cały czas miałam w pamięci te różowe drzwi i rosnący obok nich, mały krzew, który już od pierwszych zdań stanowił dla mnie swego rodzaju metaforę dla uczuć? Nie wiem dokładnie, jak to określić, ale poświęciłaś jego opisowi na tyle uwagi, że z miejsca wiedziałam, jak kluczowy to element dla całości opowiadania. Ale... wracając do biegu zdarzeń... Nawet nie wiesz, jak spotkanie dwóch artystów - muzyka i malarza - trafia mnie w serce, bo pisałam o tym całe rozdziałowe opowiadanie i soeijwrogergreg *~~*
"Zawędrowali w głąb tego magicznego miasta, pochłonięci rozmową, która była kompletnie pozbawiona spójności." - to zdanie jakoś mnie urzekło, może to za sprawą tego magicznego miasta, które wciąga nieuważnych przechodniów, gubi ich, zatraca między kolejnymi alejami (ok, po prostu jestem fanką Bruno Schulza, wybacz, human ze mnie ;;) (o takim magicznym mieście też raz pisałam, ale Jezu, ten komentarz wkracza na nieokiełznane tory, Shizu ogar x.x). W każdym razie, opis Wersalu, którym uraczył mnie Twój Luhan jest tak świetny, że aż godny kilkukrotnego przeczytania, masz mnie, uwielbiam tego typu klimaty *~~*
No i tu zaczynają się moje rozważania nad sposoben kreacji Luhana, który zafascynował nie tylko Oh Sehuna. To ten typ bohatera, który jest stworzony właśnie po to, żeby fascynować, żeby wprawiać czytelnika w zadumę głębią swoich słów, za którymi zapewne kryją się dziesiątki spędzonych w samotności dni, dni spożytkowanych na malowanie i kształtowanie swojego specyficznego poglądu na świat.
Mój Boże, coraz ciężej mi pisać ten komentarz, bo daję się pochłonąć kolejnym barwnym zdaniom, kolejnym uczuciom. Fragment, w którym Sehun ODZYSKUJE swoją wenę, w którym miasto mu ją oddaje, a kluczem okazują się być uczucia pwrgeroihjerh, tę część też czytałam kilka razy *~~*
"Był to najpiękniejszy sposób udawania, jakiego malarz kiedykolwiek doświadczył, (...)" - ta scena, JAK TO ZROBIŁAŚ, że mam feelsy, czytając o Sehunie i Luhanie, którzy w real life zupełnie mnie nie ruszają, a tu---- ;-; uspokój się Shizu, wdech, wydech, to nie takie trudne, ALE---- ;-;
UsuńDosłownie zabijasz mnie mnogością pięknych opisów w tym opowiadaniu, i w pewnym momencie zgubiłam rachubę fragmentów, które chciałabym zacytować w komentarzu, generalnie... ten komentarz nie oddaje w pełni mojego zachwytu, zasługujesz na coś zdecydowanie lepszego, ale po prostu nie potrafię dzisiaj zebrać myśli, skupienie gubi się między kolejnymi minutami.
Z pewnością na szczególną uwagę zasługuje sposób, w jaki Luhan postrzega swoje dzieła, swoją sztukę. Wkrada się tu taki niekwestionowany tragizm artysty, który, można powiedzieć, zaklina fragmenty swojej duszy w kolejnych obrazach, uwieczniających jego przeszłość. Dużo sprzecznych myśli mam w głowie, po przeczytaniu tego opisu, a to najlepszy dowód na to, jak bardzo mnie poruszył.
UGH ogólnie, mam tu ochotę rozpływać się nad każdym zdaniem, każdym słowem, roztrząsać je, analizować, ale w ten sposób mój komentarz nigdy się nie skończy, nawet jeśli czytany przeze mnie tekst już dawno wybrzmiał w pełni w mojej głowie.
Rozmowa w wannie, to ponowne przyrównanie drugiej osoby do półtna, ale zupełnie innego, niż te dotychczasowe, wartego zapełnienia jedynie pięknymi, TERAŹNIEJSZYMI kolorami, to mnie tak cholernie chwyciło za serce. Zwłaszcza w kontekście końcówki. Urzekła mnie ta wdzięczna klamra kompozycyjna, której się w sumie spodziewałam, więc nie zawiodłaś mnie na tym polu. Powracają różowe drzwi, powraca niepokojący krzaczek, a wraz z nimi przychodzi smutna refleksja nad odkrytą właśnie przede mną historią. Szczerze mówiąc, jestem szalenie zadowolona z tego zakończenia, bo... hm, pod koniec wytraszyłam się, że będzie to takie fluffiaste, co nieco zepsułoby ogólny wydźwięk opowiadania, zaburzyłoby całą misternie budowaną konstrukcję. Ty jednak, podsumowałaś tę opowieść najlepiej, jak się dało, słowami "Prawda była po prostu taka, że Lu Han prawdziwie kochał jedynie sztukę, a Oh Sehun kochał Lu Hana." ...w tym zdaniu zawarte jest całe bolesne i tragiczne piękno stworzonych przez Ciebie bohaterów (w sumie skojarzyło mi się to poniekąd z jednym moim Jongkey, ale nevermind, wybacz, znów dygresja, plotę co mi palce na klawiaturę przyniosą, help).
Ufff.... wiem, wiem, straszny chaos się zrobił z tego komentarza, który z początku zachowywał pozory ogarniętego... wybacz, po północy miewam słowotoki. W każdym razie... chcę wyrazić mój podziw dla tego małego dzieła, które było w stanie w takim stopniu mnie poruszyć. Jest tu trochę błędów, jakieś sporadyczne powtórzenia, ale nic, co nadmiernie zaburzałoby niekwestionowane piękno DVP ... no i własnie, tytuł! To kolejny aspekt, który tak strasznie mi się sposobał, pomysłowy, a do tego również zawarty w klamrze kompozycyjnej (UWIELBIAM TEN ZABIEG, OK? zboczeniec ze mnie ._.)
Hm, coś jeszcze chciałam powiedzieć... aha, sam fakt, że to one-shot! Czasem autorzy usiłują zamieścić w one-shotach zbyt wiele wydarzeń, zbyt długi okres czasu, przez co wszystko traci swoją głębię, zostaje boleśnie spłycone. U Ciebie mimo wszystko wyszło idealnie, za co, znów, masz mój podziw.
Nie wiem... mam w głowie jeszcze wiele słów, które mogłabym Ci ofiarować, ale obawiam się, że w obecnej chwili wyszedłby z tego bezskładny bełkot, więc chyba czas kończyć (CZY JA CHOĆ RAZ NIE MOGĘ ZMIEŚCIĆ SIĘ W JEDNYM KOMENTARZU??).
Hwaiting w dalszym tworzeniu takich perełek ^^
Pozdrawiam,
Shizu ~~<3
Nigdy sie nie udzielam ale tutaj aż potrzebowałam, to był takie ładne, że mogę obiecać, że kiedys tutaj jeszcze wrócę.
OdpowiedzUsuń55 years old Statistician IV Wallie Goodoune, hailing from Thorold enjoys watching movies like Funny Bones and Creative writing. Took a trip to Medina of Fez and drives a Xterra. odwiedz strone tutaj
OdpowiedzUsuń